Rozdziały XVI - XXX

Rozdział XVI.



Ona jest wspaniała. Nie wiem, co by się stało, gdybym ją stracił.
Szedłem korytarzem. Użyłem moich piekielnych mocy, żebym wyglądał jak dym, nie jak demon. Nie muszą przecież cały czas przypatrywać się mojej twarzy.
Minął cały rok, a ja przez cały ten czas nie pomyślałem o mojej Lili. To magiczna świnka morska. Dlaczego magiczna?
Gdy rodzi się czarownik lub czarownica, tego samego dnia rodzi się świnka morska. Żyje ona 100 lat, no chyba, że jej właściciel umrze później, wtedy żyje tak samo długo jak on. Te zwierzęta są dla nas bardzo ważne, zazwyczaj służą nam radą, no chyba, że są w szkole. Tak, one też mają swoją szkołę. Tam się bawią i uczą psychologii. Potrafią mówić, ale zazwyczaj ograniczają się do rozmów ze swoim "właścicielem". Właściciel jest połączony ze swoją świnką, ale tylko jednostronnie. Świnka wie o czym myśli czarownik, ale nie na odwrót. Nie wiemy dlaczego tak jest.
Moja Lili to rozetka o rudej sierści. Psoci kiedy tylko się da. Stwierdziłem więc, że czas ją odzyskać.
- Gdzie mogłaby schować się taka świnka morska? - mruknąłem. Myślałem i myślałem, aż w końcu... Wiedziałem co trzeba było zrobić. - Zaklęcie namierzające. - wyszeptałem. Gdybym żył, potrzebowałbym kosmyka sierści Lili. Zaletą mojej śmierci jest to, że mam moce piekielne, co daje mi więcej zaklęć do użycia, nie potrzebując wielu składników. - No to czas na zaklęcia...
Skupiłem się na wyglądanie Lili. Na sierści, na cudownych wspomnieniach z nią...
Już wiedziałem gdzie jest. Byłem głupi, nie myśląc o tym wcześniej.
Bez namysłu skierowałem się do piekła, do Biura Rzeczy Nieodebranych. Jak można by się spodziewać, świeciło tam pustkami, jedynym stworzeniem, które tam przebywało, to był gnom ubrany za sekretarzo-bibliotekarza.
- grhm? - wymruczał na mój widok - grhm?
- Dzień dobry. - powiedziałem najgrzeczniej, jak tylko mogłem.
- Grhm. - usłyszałem tylko w odpowiedzi.
- Nazywam się Mikołaj Pla... - nie skończyłem mówić, a gnom już stamtąd wyszedł. Po chwili wrócił z jakimś wisiorkiem i wymruczał tylko:
- Grhm.
Podał mi ozdobę i pomachał rękoma jakby mnie wyganiał. Te stworzenia mnie przerażają. Są niskie, mają pomarszczoną skórę, spiczaste uszy i nie wymawiają nigdy żadnego słowa w zrozumiałym języku. Nigdy nie wiadomo co rzeczywiście mówią, choć to może nawet lepiej, bo nie zawsze chce się słuchać jakim to się jest matołem.
Wyszedłem z Biura i wróciłem do pokoju w akademiku.
Spoglądałem na wisiorek. Jego zawieszka wyglądała, jak świnka morska. To znaczy, że Lili została zabita. Gdyby umarła z przyczyn naturalnych jej ciało przemieniłoby się w kwiat. Gdy świnka morska jest mordowana, zamienia się w jakiś rodzaj biżuterii.
Biedna Lili. Nie powinna umierać z mojego powodu. Moja śmierć nie powinna pociągać za sobą tyle ofiar. Zacisnąłem dłonie w pięści. Szatan robił wszystko co chciał. Trzeba go było powstrzymać.



***


Karolina i ja biegaliśmy po łące. Rodzice zabrali nas na wspólny spacer. Lili i Taylor, nasze świnki morskie, spokojnie patrzyły na nas, truchtając za nami. Szybko klepnąłem moją siostrę w ramię i krzyknąłem:
- Berek!
Odskoczyłem w drugą stronę. Śmiałem się jak szalony. Biegłem i biegłem, na szczęście jako chłopiec, byłem silniejszy i sprawniejszy w porównaniu do mojej siostry. Lili zaczęła krzyczeć:
- Mikołaj stój!
Jej zwierzęcy głos mnie nie przekonał. Chciałem udowodnić, że jestem bardzo szybki i Karolina nie ma ze mną szans. A potem zrozumiałem dlaczego Lilian krzyczała do mnie. W moją stronę jechał rowerzysta kompletnie nie skupiony na drodze. Lili przyspieszyła, siostra się zatrzymała. Rodzice zaczęli biec w moją stronę, ale nie zdążyliby na czas.
Jak na świnkę morską, ruda była szybka i silna. Dobiegła do mnie i popchnęła na bok (tak, miała wystarczająco dużo siły by to zrobić!) dzięki czemu uniknąłem wypadku i jedyne co mi się stało, to trochę podrapałem ręce.
- Ty głupku! - krzyczała Lili. - Jak mogłeś zachować się tak nieodpowiedzialnie?!
Miała zaledwie 6 lat, a zachowywała się jak dorosła. Byłem zły.
- No co?! Sama niby jesteś lepsza?! 
- Ja nie narażam się na takie niebezpieczeństwo!
- Och, daj spokój! Jedyne co ten rower mógłby mi zrobić to może coś złamać! To gdyby na ciebie jechał, mógłby cię zabić.
- Ale ja jestem gotowa do poświęcenia. A czy ty byłbyś gotów dla kogoś umrzeć?



***



Odczułam ulgę, gdy moi przyjaciele poznali prawdę. Po opowiedzeniu wszystkiego, w moim pokoju nie pozostał nikt. Ustaliliśmy plan działania na akcję ratowania Karoliny.
Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Niewiele się zastanawiając odebrałam połączenie, nawet nie sprawdzając kto dzwonił.
- Halo? - powiedziałam do słuchawki. Głos, który mi odpowiedział, był ostatnim którego się spodziewałam usłyszeć.
- Witaj, Aleksandro. - arystokratyczny akcent mojej matki przyprawił mnie o mdłości. Zacznie mi gadać o jakiś bzdurach, że coś jest z moją nauką nie tak, czy coś w tym stylu. - Mam dla ciebie pewne wieści.
- Czy dzwoniłabyś do mnie z innego powodu? - zapytałam, mając nadzieję, że usłyszała jak wiele nagany włożyłam w te słowa. Co to za matka, co dzwoni do córki, tylko kiedy czegoś chce?
- Jak zwykle pyskujesz. - mruknęła. - Niedługo w twojej szkole odbędzie się bal. Wraz z swoimi przyjaciółmi, będziecie przewiezieni tydzień przed nim do... nie ważne gdzie. W każdym razie wiedz, że musisz spakować wszystkie swoje rzeczy, między innymi suknię balową.
To co ona mówiła, to była jakaś przesada. Po co sprowadzać dzieci arystokracji gdzieś tylko po to, żeby po tygodniu wróciły do szkoły? To nie miało sensu. No dobra, w moim życiu nic nie ma sensu, a jakoś wszystko się dzieje. No ale bez przesady!
- Kiedy będziemy wyjeżdżać? - zapytałam, mając nadzieję, że mój głos brzmi w miarę spokojnie. Skupiłam swoje myśli na tym, że miałam się cieszyć, iż mam suknię balową i nie muszę kupować nowej.
- Jutro. - odpowiedziała jakby nigdy nic.
- Że co proszę?! - krzyknęłam. Bal miał być za tydzień?! To kiedy mielibyśmy przeprowadzić akcję odbicia Karoliny?!
- Nie zachowuj się tak, jakbym ci niszczyła życie. Ciesz się, że pozwoliłam ci się przy nim utrzymywać.
Jak ona w ogóle śmiała tak do mnie mówić?! To się nazywa matka?! "Ciesz się, że pozwoliłam ci się przy nim utrzymywać"?!
- Czy to jest wszystko co chciałaś mi powiedzieć? - odpowiedziałam, zaciskając zęby.
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. - rozłączyła się. Po chwili w moim pokoju znalazł się Mike. Dobrze, że zawsze wiedział kiedy się pojawić.
- Słyszałeś wszystko, prawda? - zapytałam wiedząc, że odpowiedz będzie twierdząca.
- Tak. Czyli będzie trzeba zmienić plany?
- Chyba nie mamy innego wyboru.

Rozdział XVII.



Nie mogliśmy czekać dłużej. Mieliśmy zaledwie kilka godzin, żeby pojawić się na lotnisku szkolnym. Eleonora pewnie już wiedziała co się zapowiada. Ona zawsze wie. Tym razem jednak nie mogliśmy czekać z Mike'iem ani chwili dłużej.
- Jedziemy, mój "szoferze" - nakreśliłam palcami w powietrzu cudzysłów. To było takie śmieszne, że przypominanie mi o nim, zaczęło się właśnie od wciśnięcia przycisku z napisem "szofer".
- Ha. Ha. Bardzo śmieszne. Chodź nie mamy wiele czasu, a nikt nie może zauważyć naszego zniknięcia.
Biegliśmy, chowaliśmy się w cieniu. W końcu dotarliśmy do cudownego Ferrari. Odczułam małe de javu.
- Zapniesz pasy, czy mam to zrobić za ciebie? - zapytał. Roześmiałam się w odpowiedzi.
- No nie wiem, nie wiem... A jeśli zrobię to źle? - wystawiłam do niego język. W końcu stwierdził, że nie chce czekać aż zapnę pasy i nachylił się nade mną by zrobić to za mnie. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego dłoń musnęła moje udo. Wtedy niewiele się dla nas liczyło. Najważniejsi byliśmy my, nie daliśmy rady powstrzymać naszego uczucia. Złączyliśmy się w długim pocałunku.

***

Byłam malutka kiedy to się wydarzyło. No, może bez przesady, miałam wtedy siedem lat. Coś tam ze świata rozumiałam, ale nic konkretnego. 
Mieszkałam wtedy jeszcze z rodziną zastępczą. Nie wiedziałam o magii nic, myślałam, że moją matką jest kobieta, która się mną opiekowała. Dzieci mogą się mylić, są łatwowierne, niewinne. To nie ich wina, że są bezbronne, tak przynajmniej tłumaczę sobie moje głupie zachowanie z przeszłości.
Wyszłam na podwórko przed szkołą. Stał tam jakiś mężczyzna, nigdy go nie widziałam, nie wyglądał na nauczyciela, ani woźnego. Naiwnie podeszłam do niego, myśląc, że może zgubił drogę.
- Dzień dobry. - powiedziałam swoim wysokim głosikiem. - Zgubił się pan?
- Nie. - usłyszałam w odpowiedzi. - Czekam na kogoś.
- A kto to? - powinnam była odejść, ale z natury byłam i jestem strasznie ciekawska.
- Nazywa się Ola.
- To tak jak ja! - pisnęłam.
- Tak? - przyjrzał mi się podejrzliwie. Po chwili uśmiechnął się. - Jak nazywają się twoi rodzice?
- Kasia i Marek.
- A więc to na ciebie czekam. - zaśmiał się. - Jestem dawnym przyjacielem twoich rodziców. Mów mi Lucek.
- Dobrze panie Lucku.
- Nie mów do mnie pan, bo czuję się staro.
- Dobrze proszę pa... Lucku. A dlaczego pan na mnie czekał?
- Chciałbym ci coś dać. Wiem, że niedługo masz urodziny, a byłem w okolicy, więc pomyślałem, że dam ci mały prezent.
- Naprawdę? - radośnie krzyknęłam.
- Tak, naprawdę. - mrugnął do mnie okiem. - To cenny przedmiot więc nie zgub go.
Podał mi małe pudełeczko. 
- Ale ładna! - krzyknęłam na widok srebrnej bransoletki z zawieszką w kształcie skrzydeł. - Nigdy nie widziałam żadnej pani mającej ładniejszą bransoletkę!
- Cieszę się, że ci się podoba.

***

Bawiłam się moją bransoletką, którą mam od bardzo dawna. Nie pamiętam kiedy ją dostałam i od kogo. Jest to moja jedyna pamiątka, która mi została po dawnym życiu. Prawie wszystko musiałam zostawić w dawny domu, gdy mnie znaleźli w wieku 10 lat i zabrali do Akademii.
Mike nie pędził samochodem. Jechaliśmy powoli i okrężną drogą, ponieważ chcieliśmy trafić do piekła jak najpóźniej. Nie mogliśmy tego długo odwlekać i w końcu skierowaliśmy się w odpowiednim kierunku. Znaleźliśmy się w czerwonej rzeczywistości, jaką wykreował mój ojciec. Patrząc na ten świat, stwierdziłam, że ojcu przydałby się projektant wnętrz. Może on by coś zaradził na ten bałagan.
Diabeł wydawał się nas spodziewać. Stał w bramie niczym pies, który zawsze czeka na właściciela.
- Cóż cię dzisiaj sprowadza w me diabelne progi? - zapytał, jakby nie znał odpowiedzi na to pytanie.
- A jak myślisz?
- Po twoim tonie nie sądzę, byś wpadła na kawę i ciasteczka.
Zaburczało mi w brzuchu. No tak. Zanim tam pojechałam, mogłam wpaść na mądry pomysł i coś przekąsić. Wtedy było już za późno.
- Powiedz mi co się stało z Karoliną. - żądałam.
- Kim jest Karolina?
- No błagam! Już ty doskonale wiesz, o kogo mi chodzi.
- Tak się składa, że nie wiem, albowiem to nie ja jestem ten wszechwiedzący, tylko ten, który od niego odszedł. Także wybacz mi brak kompetencji w sprawie odgadywania twoich myśli.
- Karolina, to dziewczyna, która trafiła do piekła, kiedy zaatakowali nas jacyś rabusie! - krzyknęłam wściekła.
- A kiedy to się wydarzyło? - robił z siebie głupka.
- Błagam! Już ty dobrze wiesz kiedy!
- No wiesz... Prawie codziennie do piekła wbija mi jakaś nastolatka, którą ktoś porwał. Musisz się bardziej sprecyzować.
- Wczoraj wieczorem! Właśnie wtedy!
- To na pewno nie byli moi ludzie.
- Tak? A niby kto inny atakowałby bezbronne dziewczyny na ulicy?
- O, a teraz uważasz się za bezbronną? O ile dobrze wiem, to ty użyłaś mocy, żeby ich przenieść!
- Eee... a-a-a-ale... Skąd ty...? Jak ty...?
- Oczywiście, że wiem co się wtedy wydarzyło! Ale wiesz co? Nie wszystko co złe, ma swoje korzenie w piekle.


Rozdział XVIII.



Nie miałem pojęcia o czym mówił szatan. Że niby nie każde zło jest czynione przez istoty piekła?! To może przez anioły?!
- Nie wygaduj bzdur! - krzyknęła Ola.
- Ależ ja mówię prawdę. - odparł diabeł. - Zresztą możesz się sama przekonać. Jeśli wejdziesz do lustra, sprawdzisz całe piekło i nie znajdziesz tej swojej przyjaciółki.
- Stawiasz ją przed próbą?! - warknąłem.
- Oczywiście, że nie! - udawał oburzenie. - Jeśli jej nie znajdzie, to udowodni moją niewinność!
- A co jeśli ją znajdzie?
- Wtedy ukażę tego kto śmiał bez mojego pozwolenia wprowadzić śmiertelniczkę do mojego królestwa.
Ola siedziała skupiona nad swoim małym lusterkiem. Próbowała całych sił, widziałem jaki wysiłek sprawiało jej skupienie się.
- Pójdę z nią.
- Oooo nie. Nie wyrażam na coś takiego zgody. Ma iść sama. Ty będziesz pilnował, żeby nikt nie stłukł lusterka przez które weszła.
- Możecie być ciszej? - zapytała. - Próbuję się skupić, a wasze ględzenie mi nie pomaga.
Skończyliśmy rozmowę. Ja patrzyłem z nienawiścią na diabła, który patrzył zaciekawiony na poczynania Oli.
W końcu się udało. Ciało Oli upadło na ziemię, a dusza weszła do lustra. Czym prędzej zabrałem mały przedmiot, by mieć pewność, że nikt nas nie oszukał.
- Czemu to przede mną chowasz? - zapytał diabeł. - Doskonale wiesz, że ja jej nie zabiję.
- Dlaczego?! W jaki sposób ma ona dla ciebie wywołać apokalipsę?!
- Ach... mój drogi. O tym przekonasz się niebawem, jednak teraz nie mogę tego powiedzieć. Nie chcę by po całym piekle już krążyły plotki.

***

Chodziłem wzdłuż korytarza w tę z powrotem. Denerwowałem się. Oli nie było już ponad 2 godziny. 
- Nie denerwuj się tak. Wróci po spotkaniu z wyrocznią.
- Co?!
- Ach... no tak, przecież tego nie wiesz, bo nie przeczytałeś broszury, którą dostałem po dostaniu się do piekła. Jak się wejdzie do lustra w piekle, to w trakcie poszukiwań, zawsze spotyka się wyrocznię. Ona jej podpowie, gdzie szukać przyjaciółki. 
- A czemu Oli o tym nie powiedziałeś?! - byłem wściekły. Chciałem natychmiast wyruszyć na poszukiwanie. 
- A co za różnica? - wzruszył ramionami. - Jeśli nie będzie o tym wiedziała, pomyśli, że to się stało przypadkiem i że miała ogromne szczęście.
- A więc chcesz żeby była szczęśliwa? To bardzo dziwnie brzmi, gdy mówi to władca piekła.
- Musi być szczęśliwa, ponieważ inaczej nie zrobi tego, czego pragnę od dnia...
- Od którego dnia?
- Nie ważne. - nie chciał powiedzieć. On coś knuł i to "coś" jest związane z Olą.
- Gadaj!
- Nie rozkazuj mi! Zresztą sam zobacz, wraca.
Miał rację. Ola zaczęła się budzić. Potarła oczy ze zmęczenia.
- On ma rację. Tu nie ma Karoliny.
- Jesteś pewna?
- Tak. Spotkałam wyrocznię. W sumie, to fajną pogawędkę miałyśmy.
- Co ci powiedziała?
- Między innymi to, że mamy pół godziny na powrót do Akademii.
- No to chodźmy.
Nie pożegnaliśmy szatana. Zresztą on też nas olał i po prostu wrócił do wcześniejszych zajęć.

***

Rozmowa z wyrocznią kompletnie mnie zaskoczyła. Nie sądziłam, że ktoś taki istnieje. 
Musieliśmy wrócić czym prędzej do szkoły. Miałam kilka minut, żeby się przebrać. Wyrocznia się nie myliła. Chwilę po tym, jak wyszłam z pod prysznica, do drzwi zapukała Eleonora, której towarzyszył jakiś facet w czerni.
- Proszę wziąć walizkę. Idziemy na pokład.
Przytaknęłam. Wzięłam wszystkie swoje rzeczy i wyszłam z pokoju.
Z Eleonorą szłyśmy w milczeniu, ale co chwilę na siebie spoglądałyśmy. Po kilku metrach zauważyłyśmy chłopaków już stojących z walizkami w głównym holu. Eryk tak nie było. Czyli jednak nie wszystkie dzieciaki arystokracji tam jadą, pomyślałam.
- Cześć Kev, Kubo. Jak się spało? -zapytałam.
- Się nie spało. - odpowiedział naburmuszony Kuba.
- Proszę o uwagę. - usłyszeliśmy donośny głos. Gdy wszyscy się odwróciliśmy ujrzeliśmy matkę Eleonory. Uśmiechnęła się ukradkiem do córki i kontynuowała. - za chwilę wejdziecie na pokład. Ze względu na tajność lokalizacji, w jakiej się znajdziecie, wszystkie okna są zasłonięte i nie będzie można ich odsłonić.
- Po co my tam mamy lecieć? - zapytał Kuba.
- O tym dowiecie się na miejscu.
- Czy czekają tam na nas świnki? - zapytała nieśmiało Eleonora.
- Eee... - kobieta chyba zastanawiała się czy na pewno może ujawnić tę informację. Po chwili już zdecydowała. - Tak czekają tam na was wasze świnki morskie. A teraz proszę o nie zadawanie pytań. Zapraszam na pokład.
Weszliśmy. Kuba skierował się do oddziału sypialnego, gdzie od razu położył się na łóżku. Z przyjaciółmi zdecydowaliśmy się usiąść gdzieś blisko automatu z napojami.
- Wiem, że coś wiesz. - zaczęła Eleonora, chwilę po tym, jak usiedliśmy.
- No... tak jakby... - nie wiedziałam, czy powinnam im już teraz to powiedzieć.
- No, dawaj Ola. - powiedział Kevin.
- No dobra... byłam w piekle z Mike'iem. Wyruszyliśmy tam chwilę po tym, jak dowiedziałam się, że będziemy lecieć.
- I co się tam stało? - chciał wiedzieć Kev.
- Ja... Dowiedziałam się, że piekle nie ma Karoliny.
- Jak to? - oboje zapytali troszkę za głośno.
- Cśś! Po prostu jej tam nie ma. To nie demony ją zabrały.
- I co teraz? - Eleonora posmutniała. Choć to Karolina była sceptycznie nastawiona do przyjęcie Eleo do naszej bandy, mojej przyjaciółce zależało na siostrze Mike'a.
- Musimy odczekać całe to zamieszanie z wyjazdem. Potem coś wymyślimy.
- Po co tam lecimy? - zapytał Kevin.
- Nie wiem. - odparła Eleonora. - Z tego co udało mi się wyciągnąć, chodzi o jakiś nowy wynalazek. Nie mam pojęcia do czego służy, ale jako dzieci arystokracji, mamy go reprezentować na balu.
- Ale po co mieliby nas zabierać tydzień przed nim? Nie wystarczyłby jeden dzień?
- Właśnie tego nie rozumiem...
Coraz więcej zagadek. Mało informacji. Mało poszlak. Jak tu dojść do rozwiązania problemów, jak nawet nie wie się, gdzie szukać? - myślałam.
- Właściwie, to dlaczego Eryk nie leci z nami? - zapytałam. - przecież on też należy do arystokracji.
- Też to zauważyłaś?
- Oczywiście. Nie wiem co nasi cudowni rodzice wymyślili, ale nie podoba mi się to.
Wyjęłam tableta, mając nadzieję, że znajdę jakąś poszlakę na mojej skrzynce mailowej.
- Spam, spam, reklama, spam, o co to? - przeglądałam dawno nie czyszczoną skrzynkę. - A nie, już nieaktualne...O!
- Co tam znalazłaś? - zapytali mając nadzieję, że to coś przydatnego.
- Dostałam... jakiegoś maila od Karoliny.
- Kiedy? - zapytała Eleo.
- Już sprawdzam... Ona zniknęła wczoraj wieczorem... maila dostałam...
- No szybciej!
- Eee... - szukałam tej głupiej informacji. Niestety rozmywający się wzrok nie pomagał. W końcu mi się udało. - po południu. - spochmurniałam.
- Jak to możliwe? - zaciekawiona była przyjaciółka.
- Co masz na myśli? - zapytałam zaskoczona.
- No bo... przecież byłyście na zakupach. Kiedy zdążyłaby napisać do ciebie maila tak, byś go nie zauważyła?
- Właściwie to masz rację. Jedyny przypadek, kiedy jej nie widziałam, to wtedy, gdy była w przymierzalni lub toalecie.
- Sprawdź co ci wysłała.
No i spojrzałam.


Rozdział XIX.



Nigdy nie wiadomo, kiedy nastanie początek, a kiedy koniec. Każdego dnia trzeba oswajać się z myślą, że się żyje, bądź jak w moim przypadku - nie żyje. Smutne w śmierci jest to, że nagle trzeba pozbyć się z pamięci bliskich, a także tych dalszych znajomych. Trzeba zapomnieć o rodzinie, czy miłości. Ja nie mogłem.
Każdego dnia śmierć zdawała mi się być bardziej odległa. W czasie swojego dotychczasowego życia, nigdy nie czułem się bardziej żywym. Ale cóż z tego, jeśli na świecie żyje tylko jedna prawdziwa osoba, która wie kim byłem. Gdyby to nie była osoba, którą kocham, nie wiem, co by się ze mną stało.
Jestem samotny, choć wokoło otaczają mnie różne istoty.
Jestem głupi, choć moja wiedza przekracza tę, którą ma wielu naukowców.
Jestem bezmyślny, choć każdy krok który zrobię jest dokładnie przemyślany.
Jestem nieczuły, choć zawsze płaczę, gdy kogoś zranię.
Jestem, choć nie powinienem być.
Nic tego nie zmieni.
Chciałbym coś zmienić w swojej przeszłości. To jak traktowałem innych, czy choćby to, jak się uczyłem i z jakim dystansem podchodziłem do nauki. Choć teraz cały świat zapomniał o moim istnieniu, jest niewiele istot, które mnie znają. Znają, aż za dobrze.
Coś się ze mną dzieje. Jeszcze nie wiem co. Ale jak się dowiem, będę chciał to zniszczyć. Inaczej to zniszczy mnie.

***

Stanąłem przed lustrem w moim pokoju akademickim. Wyglądałem tak samo jak zawsze. Ale wiedziałem, że coś chce mnie opanować. Coś złego.
Cieszyłem się, że przez tydzień, na terenie Akademii nie będzie Oli. Miałem czas na ujarzmienie tej bestii.
Moje oczy zwykle były czerwone niczym ogień. Ten potwór sprawił, że stały krwistoczerwone.
Byłem wściekły. Walnąłem głową o stół. Nie dało mi pożądanego ukojenia.
 Chciałem pokonać coś czego nie widziałem. To nie jest łatwe.
- Czy zostałem opętany? - zapytałem siebie przez zaciśnięte zęby. Uderzyłem pięścią w szafę. Nie zabolało mnie to. Gorzej z szafą. Dokładnie po środku zrobiła się dziura pełna niebezpiecznych drzazg i niepotrzebnym kawałków deski. Użyłem piekielnej magii, żeby po szkodzie nie zostało żadnego śladu. Potem stwierdziłem, że chcę móc się odprężyć w sposób, w jaki zrobiłby to ktoś śmiertelny. Wyjąłem komórkę. Znalazłem jakąś gierkę na zabicie czasu. I tak zabijałem czas, aż bateria się nie rozładowała. A potem podłączyłem ją do ładowarki i znowu grałem.

***

Nie miałem żadnych wieści od Oli. Minęły 3 dni, od kiedy wraz z przyjaciółmi wyruszyli. Najgorsze było to, że sam nie wiedziałem gdzie się znajdowali. Gdybym posiadał taką wiedzę, byłbym w stanie tam się przenieść. Mógłbym Oli towarzyszyć w czymkolwiek ona tam uczestniczyła. Zadawałem sobie wciąż pytania: Czy za mną tęskni? Kiedy wróci? Jak ją tam traktują? Czy czuje się dobrze? Czy jest bezpieczna? Nie umiałem znaleźć odpowiedzi.
Czekanie to najgorsze co można robić. Czekać to znaczy mieć nadzieję, że coś czego się pragnie przybędzie. Ale nigdy nie ma pewności, czy rzeczywiście tak się stanie. A jak to się nie wydarzy, nadzieja umiera. A wraz z nią nasze szczęście.
Co jeśli Ola nie wróci? Co jeśli ją tam zabiją? - takie zadawałem sobie pytania. Bałem się o nią. Bałem się, że ją stracę na zawsze.
Złapałem za wisiorek ze świnką morską. Osobiście chciałem przytulać się do tego godzinami. Stworzenie, które próbowało mnie opętać, chciało mnie zmusić do zerwania łańcuszka z szyi i wyrzucenia przez okno. Ale nie ze mną takie numery.
- Kim jesteś?! - krzyczałem. - Czego ode mnie chcesz!?
Usłyszałem chichot. Przerażający, przepełniony nienawiścią chichot. Bardzo mi przypominał śmiech klauna. Był troszeczkę histeryczny. 
Przez głowę przebiegła mi myśl: Czy opętał mnie klaun? Ale po chwili zbeształem się za taki absurdalny pomysł.
Cokolwiek to było, musiałem to pokonać. Dla swojego bezpieczeństwa. Dla Oli bezpieczeństwa. Ogólnie: Dla niej.

***

Byłem wtedy na plaży, wraz ze swoim przyjacielem z dzieciństwa. Miałem wtedy 8 lat, a jego rodzice nas zabrali nas nad morze, żebyśmy mogli choć jeden dzień odpocząć. Biegaliśmy, budowaliśmy zamki z piasku, pływaliśmy. Wszystko wydawało się być dobrze. Ale nie było.
W pewnym momencie nadeszła ogromna fala. My popłynęliśmy trochę za daleko, rodzice mojego przyjaciela wyglądali, jak mrówki z miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Woda zbierała się nad nami. Dryfowaliśmy. Nigdy się nie bałem, tak jak wtedy. Próbowaliśmy stamtąd uciec, płynęliśmy ile tylko sił mieliśmy w nogach. Ale nam ich nie wystarczyło. W połowie drogi, mój przyjaciel dostał skurczu nogi.
Mój przyjaciel zaczął płakać. Zawtórowałem mu. Ciągnąłem go, on też próbował, ale skończyło się na tym, że jego ręka niewiele pomagała moim małym nogom i ręce. W pewnym momencie wyśliznął mi się z ręki.
- Miki! Miki! - zaczął piszczeć, gdy fala zaczęła go pożerać.
- Adam! - krzyknąłem. Rzuciłem się w jego stronę. Ale coś się z nim stało. Nic nie mówił. Chyba nie oddychał. Stał się dziwnie lekki. Zabrałem go na plażę, gdzie jego rodzice nas szybko dopadli z ratownikiem u boku.
Mężczyzna zaczął mu robić masaż serca. Jako dziecko byłem przestraszony, myślałem, że ten mężczyzna chce coś zrobić mojemu najlepszemu przyjacielowi. Spojrzałem na jego rodziców, którzy mieli łzy w oczach. Skoro oni pozwolili ratownikowi to robić, to ja też mogłem.
Spojrzał na nas smutno. Gdy jego spojrzenie padło na mnie, miałem wrażenie, że cały smutek zebrał się w jego ciemnobrązowych tęczówkach.
- Przykro mi. - odparł tylko.
To oznaczało tylko jedno. Nawet jako ośmiolatek, zrozumiałem o czym on mówił. Mój przyjaciel umarł. Nie byłem mu w stanie pomóc. To tego dnia obiecałem sobie, że kogokolwiek znowu pokocham, choćby po przyjacielsku, ocalę, choćby nawet przed komarem.

Rozdział XX.

 


Zanim zaczęłam czytać właściwą część maila, matka Eleonory nam przerwała:
- Idźcie spać. Gdy będziemy na miejscu, nie będziecie miały na to czasu.
To nie wróżyło nic dobrego. Byłam przerażona, może troszkę ciekawa. Jednak to, co odczuwałam najmocniej, to była tęsknota. Nigdy dotąd nie tęskniłam za kimś tak bardzo jak wtedy. Tak mi brakowało Mike'a! Nie wiedziałam co, jak, kiedy i z kim robi. Wprawiało mnie to w złość, smutek, radość, zazdrość i wiele innych emocji, których na szczęście nikt nie zauważył. Prawie nikt. Eleonora przyglądała mi się, tym swoim mądrym spojrzeniem. W pewnym momencie nawet wydawało mi się, że w jej oku pojawił się złoty blask. "Pewnie mi się przewidziało", pomyślałam.
Wraz z przyjaciółką skierowałyśmy się do damskiej części sypialnej. Szłyśmy w milczeniu.
Kładąc się na łóżku kątem oka spoglądałam na Eleo, która ukradkiem wyjęła swój tablet. Nie zdziwiło mnie to - znając ją, miałam na nim pełno e-booków, które chciała przeczytać.
Ja nie miałam pomysłu, na to co ze sobą zrobić. Na czytanie książki nie miałam wtedy ochoty, żadnych fajnych filmów nie miałam, a przerywanie Eleonorze w czytaniu, nie byłoby najlepszym pomysłem. Wobec tego, położyłam się swobodnie, mając nadzieję, że uda mi się zasnąć.

***

Był piękny słoneczny dzień. Wszystko wyglądało, jak z bajki. Przede mną stał ogromny pałac, niczym ten, który zawsze pokazuje się na początku filmu Disneya. Weszłam do niego. W środku, było jeszcze piękniej. Ogromne lustra i szafy, zachwycały przepychem zdobień, niczym w gotyckiej twierdzy. Złoto było wszędzie. Na każdej lampie, komodzie, nawet sofy miały złote podłokietniki. To było zbyt piękne. 
Zwiedzałam sale balowe, jadalnię, ogromne łazienki i wiele innych. W końcu doszłam do sypialni. Stał tam tylko jeden mebel. Łóżko z baldachimem. Podeszłam do niego, a potem ułożyłam wygodnie. 
Atmosfera w tym pałacu nieco mnie dezorientowała. Było tam spokojnie. Zbyt spokojnie.
Cisza, jaka mnie otaczała, gęstniała, aż w końcu zrozumiałam co jest nie tak.
Nie było tam ludzi. Żadnej ludzkiej duszy prócz mnie. 
Wyszłam czym prędzej z sypialni, szukając jakiegoś człowieka. Dotarłam do ogrodu, gdy zobaczyłam pukiel włosów. Ucieszyłam się, że w końcu kogoś widzę, więc podbiegłam tam, myśląc, że ktoś się po prostu położył w ogrodzie za krzakiem. Gdy podeszłam, przeraziłam się. Poczułam, że zaraz zwrócę wszystko co jadłam. Na szczęście tego dnia nic nie spożywałam, więc udało mi się powstrzymać odruch wymiotny.
Na ziemi leżała dziewczyna. Wyglądała na 11 lat. Była cała we krwi. 


***


Nie wiem, ile spałam. Obudziłam się, gdy poczułam, że Eleonora mnie szturcha.
- Wstawaj! - szepnęła.
- Yhm... - jęknęłam sennie.
- Oni cię boleśniej obudzą.
Intuicja powiedziała mi, że moja przyjaciółka ma rację. I rzeczywiście ją miała. Zaledwie 2 minuty później do naszego przedziału sypialnego weszła jakaś kobieta z wiadrem wody. Wyglądała na rozczarowaną.
- Macie 5 minut, żeby wyjść z samolotu. - odparła tylko.
Wszystkie swoje rzeczy zabrałyśmy, a później wyszłyśmy. Stanąwszy przed samolotem, byłyśmy zaskoczone widząc przedstawicieli naszych rodzin z naszymi świnkami w rekach.
- Miluś! - krzyknęłam na widok mojej cudownej świnki. Zabrałam go czym prędzej z rąk mojej matki. Przytuliłam go mocno, ale starałam się nic mu nie połamać.
- Cześć mała. - odpowiedział. Po chwili zrobił dla siebie bardzo charakterystyczny gest - obrócił głowę tak, żeby jego ruda grzywka nie przysłaniała mu oczu. Brązowych oczu.
Dopiero po chwili zobaczyłam, że Eleonora i Kevin przyglądają nam się z uśmiechem.
- Skoro już się ckliwie przywitaliście - zaczęła matka Kuby. - To teraz skierujcie się do waszych pokoi. Tam czekajcie na sygnał.
Nie wiedzieliśmy, o czym mówiła. Jakiś ochroniarz skinął na mnie i Eleo, a później zaprowadził do jakiejś szarej klitki bez okien. Potem zabrał nam świnki.

***

- No nareście! - usłyszałyśmy wchodząc. W pomieszczeniu były dokładnie 3 łóżka. Na jednym z nich siedziała ruda anielica.
- Kim ty u diabła jesteś?! - krzyknęłam.
- U diabua? Ja być angelo stróż. Do usuug.
- Co jest nie tak z twoją wymową?
- Wyobraź sobie, że Polacco to ja sie ucze od settimana.
Eleonora spojrzała na mnie. Wyglądało na to, że chciała się zacząć śmiać z tego, co anielica mówi.
- No dobra, dobra. Ale kim ty właściwie jesteś, co? - zapytałam, nie chcąc wdawać się w dyskusje z tą niedorobioną anielicą.
- Alessia. Angelo stróż.
- Po co tu przybyłaś? Przecież Eleonora ma już anioła stróża.
- No właśnie! - wtrąciła się moja przyjaciółka, która chyba poczuła się, jakbyśmy ją olewały. Może po części tak było.
- Ale ja nie być tu z powodu Eleonora! - krzyknęła oburzona anielica.
-To do kogo tu przybyłaś?- byłam coraz bardziej znużona. Pomyślałam sobie, że współczuję osobie, do której ta anielica przybyła. Jej język polski był okropny, ale i tak całkiem nieźle jej szło, patrząc na to, że uczyła się go zaledwie tydzień. I po chwili zdałam sobie z czegoś sprawę. Przecież ja się nigdy nie uczyłam włoskiego! Skąd ja mogłam wiedzieć co to znaczy "settimana"? To mogłoby znaczyć cokolwiek! I skąd ja wiedziałam, że to włoski? 
- Mam tu czekać na persone Alessandra.

 

Rozdział XXI.

 


- Chyba ci się coś pomyliło. - odparłam z niedowierzaniem.
- Nemmeno per sognio! - powiedziała w odpowiedzi.
- Mów łaskawie po polsku, bo ja nie rozumiem tego języka. - Eleonora była zła. Nienawidziła, gdy czegoś nie wiedziała.
- Powiedziała "No co ty, nie ma mowy!" po włosku - przetłumaczyłam.
- Dziękuję. - usłyszałam w odpowiedzi.
Nagle trzasnęły drzwi. Do pokoju wszedł Kenji.
- Mógłbyś pukać. - mruknęłam.
- Alessia? - anioł kompletnie mnie olał.
- Kenji?! - anielica wyglądała na oniemiałą. Stróż mojej przyjaciółki, wziął Alessię za ramię i szybko wyprowadził ją z pokoju. Na odchodnym powiedział:
- Zaraz wrócimy.
Przez chwilę byłyśmy cicho, a potem Eleonora i ja, wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Co to było? - w końcu Eleonora się odezwała. - Od kiedy potrafisz włoski?
- Szczerze? - zapytałam. Przytaknęła. - Od pięciu minut.
- Nie wierzę.
- Naprawdę! Nigdy się tego nie uczyłam.
Wpatrywała się we mnie. Chyba zobaczyła w moich oczach, że mówię szczerze, więc zapytała:
- To zdolności odziedziczone po szatanie, prawda?
- Chyba tak. Ciekawe co jeszcze się stanie. Jak sądzisz?
-  Może wyrosną ci rogi?
- Ale ty wiesz, że szatan nie ma rogów prawda? - zapytałam, mając nadzieję, że odpowie coś w stylu "oczywiście, że wiem!". To co powiedziała mnie zadziwiło.
- Nie ma? Cały czerwony też nie jest? Nie ma żółtych ślepi? Nie ma skrzydeł?
- No... właściwie to skrzydła ma. Ale nie, nie jest czerwony i nie ma żółtych ślepi.
- Ooo...
Drzwi skrzypnęły. Kenji znowu wszedł do pomieszczenia.
- Nie wierzę! - krzyknął.
- Pewny jesteś? - zapytałam.
- Cicho bądź, lepiej posłuchaj.
- A więc słucham, mój panie. - odpowiedziałam z nutką sarkazmu.
- Wyobraź sobie, że facet od spraw aniołów stróżów został poproszony o to, by przydzielić ci anioła.
- No i? Przecież i tak nikt nim nie może być, bo mam piekielne korzenie, prawda?
- Sprawdzono licznik twoich złych uczynków i...
- Istnieje taki licznik? - zdziwiłam się.
- Oczywiście, że jest. A ty myślałaś, że na jakiej zasadzie przydziela się anioła stróża?
- No... myślałam, że każdy go ma.
- A więc, wyobraź sobie, że nie. Anioł jest przydzielony, najwcześniej w dniu 12 urodzin. Do tego czasu nie można mieć na koncie zbyt wielu złych uczynków.
- No dobra. No i co w związku z tym moim licznikiem?
- Uznano, że można ci przydzielić anioła stróża.
- I to ma być Alessia? - jęknęłam.
- Przeszkadza ci to? - warknął.
- Ej, ej. Spokojnie ogierze. Bo zaraz para ci z nosa i uszu wyleci.
- Nie odzywaj się do mnie tak, bo...
 Jego pogróżki przerwał głos, który usłyszeliśmy z głośnika na ścianie.
- Eleonora Matysiak jest proszona wraz z aniołem stróżem, o skierowanie się do sali obrad.
Spojrzałyśmy po sobie zdziwione. Moja przyjaciółka po chwili wzruszyła ramionami i powiedziała od Kenji'ego:
- Chodźmy.
I wyszli. Zostałam sama. Pomyślałam o śnie, który miałam może pół godziny wcześniej. I nagle mnie olśniło. Dziewczyną całą we krwi, była Alessia!  Ale ja widziałam ją pierwszy raz w życiu! Jak więc mogłam ją widzieć we śnie?


***


Nie mogę pozwolić by przejął nade mną kontrolę. Nie mogę. - jęczałem. 
Najgorsze, co można czuć, jest bezradność. Wiesz, że musisz coś powstrzymać, pragniesz tego najbardziej na świecie, ale wszystko wtedy obraca się przeciwko tobie. Nic nie jesteś w stanie zrobić. Stajesz się lalką swojego losu. Nie możesz nim zawładnąć, bo to on zawładnął tobą. To tak, jakby zamienić się dżdżownicę. Tę, która ma być użyta jako przynęta dla ryby. Jesteś już na haczyku i jedyne co możesz robić, to umrzeć.
Ale ja nie mogłem umrzeć. Między innymi, dlatego że już byłem martwy. 
Była tylko jedna osoba, dla której nadal chciałem istnieć. Problem, z jakim najbardziej nie mogłem się pogodzić, charakteryzował się tym, że to właśnie tę najważniejszą dla mnie istotę, mógłbym skrzywdzić, nawet nie mając o tym pojęcia. Dlatego musiałem jej unikać. Musiałem zniknąć. Do momentu, aż uporam się z tym, co mnie opętało.


***


Siedziałam w pokoju samotnie, dopóki z trzaskiem, nie wkroczyła tam Alessia. Jej ruda czupryna przypominała mi trochę lisa na czyjejś głowie, ale nie chciałam tego mówić, żebym nie miała później z tego powodu nieprzyjemności.
- No więc? - spojrzałam na nią pytająco. - Czy jesteś pewna, że to na pewno o mnie chodzi?
- Si. Tak mi powiedziano. Czy to prawda, że jesteś la filia diavolo? -zapytała. W jej oczach widziałam błysk zaciekawienia.
- Tak. 
- Udowodnij.
Zaskoczyła mnie. Spojrzałam na nią, myśląc że sobie żartuje, ale na jej twarzy było widać powagę. 
Zastanów się!, krzyczałam na siebie w myślach, co możesz zrobić, żeby udowodnić, kim jesteś?
Wpadłam na coś już po chwili. Skoro jej polski był taki kiepski, to może...
- Co powiesz na to, bym ci dała umiejętność mówienia w moim języku całkowicie poprawnie?
- Spróbuj.
Skupiłam się na Alessi. Pomyślałam o jej wymowie, o głosie, o tym, co może myśleć. Wydawało się, że nic się nie stało. 
Anielica spojrzała na mnie. Widać było, że wątpi w działanie moich starań.
- Chyba coś ci się nie udało. Może potrzebujesz jakiejś różdżki albo zaklęcia?
- Nie. Magia piekła i czarownic różni się. I to bardzo. 
- No to nie wiem... Nie wyglądasz na córkę władcy piekła.
- Nie używasz żadnych słów włoskich! - zauważyłam.
- No i co w związku z tym? Przecież ci powiedziałam, że od tygodnia się uczę polskiego. Nie wiem, co widzisz w tym wyjątkowego.
- Nie słyszysz? Wcześniej zamiast po polsku powiedzieć córka, tydzień czy polski, używałaś wersji włoskich.
- Ooo! Rzeczywiście! - wyglądała na szczęśliwą. - Opowiesz mi o różnicach między magią czarownic, a tą piekielną?
Właśnie chciałam przytaknąć, ale w tym momencie wrócił Kenji ze śpiącą Eleonorą na rękach. Po chwili zobaczyłam, że ona jednak nie śpi. Ona zemdlała.

Rozdział XXII.



- Eleo?! - krzyknęłam. - Co jej się stało?!
Kenji nie chciał odpowiedzieć. Patrzył twardo przed siebie, jakbym ja się nie odezwała.
Bez słowa podszedł do łóżka, które wcześniej wybrała sobie Eleonora i ją tam położył. Po chwili głos, który wcześniej zawołał moją przyjaciółkę, znów się odezwał:
- Prosimy o przybycie Aleksandry Barwińskiej, wraz z początkującym aniołem stróżem.
Alessia mnie wzięła pod ramię.
- Choć diablico.
Kenji spojrzał na nią wściekle.
- Uważaj co mówisz. Nikt nie może poznać jej pochodzenia.
- Dobrze... - wymamrotała speszona.
Ruszyłyśmy ciemnym korytarzem. Miałam wrażenie, że Alessia była bardziej spięta ode mnie. A to ona była aniołem, nie ja!
Wokół nas było cicho. Prawie. Słyszałyśmy tylko stukot moich obcasów na kamiennej posadzce.
Nagle znikąd pojawiły się drzwi. Wciągnięto mnie do środka wraz z anielicą. Ktoś bardzo silny posadził mnie na krześle, przypominającym trochę to dentystyczne, a później podszedł jakiś lekarz i nałożył mi jakąś maskę. To był chyba anestezjolog, ponieważ po chwili poczułam, że zasypiam.


***


Znów byłam z Mike'iem. Siedzieliśmy na plaży, wiatr przyjemnie wiał. Nie rozmawialiśmy. Po prostu patrzyliśmy na piękny widok na morze. To chyba nie był Bałtyk. Widok był zbyt piękny. Gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy, jak woda była przejrzysta. Miejscami zmieniała kolory. Gdzieniegdzie była granatowa, w innym miejscu - różowa. Widzieliśmy pełną gamę barw, którą woda zawdzięczała różnym koralowcom na dnie. Chciałam ten widok utrzymać, jak najdłużej, ale wszystko zaczęło się rozmywać.


***


Obudziłam się w pokoju. To był ten sam, do którego przyszłam po przylocie. Czułam piekący ból w okolicy karku.
Poczułam jakąś zmianę. Wszystko stało się wyraźniejsze. Każdy zapach, kolor, dźwięk. To było niesamowite.
- Ola? - zapytała niepewnie Alessia.
- Yhm? - mruknęłam niezadowolona. Zmusiłam się by usiąść na łóżku.
- Chodź, może ty będziesz w stanie jej jakoś pomóc.
Komu pomóc? chciałam zapytać. Spojrzałam na łóżko mojej przyjaciółki, przy którym Alessia i Kenji przycupnęli patrząc z niepokojem.
Podeszłam, chodź musiałam wyglądać komicznie. Czułam się, jakbym właśnie wstała z martwych. Wszystko jednocześnie stało się dla mnie piękniejsze, ale z drugiej strony, ból stał się nie do wytrzymania.
- Eleo? - miałam nadzieję usłyszeć odpowiedź "nie przeszkadzaj mi, gdy czytam" albo "żyję, mam się świetnie". Niestety to co zobaczyłam, było potworne.
Moją przyjaciółkę ogarnęły jakieś drgawki. Nie rozumiałam, dlaczego aniołowie nie przykryli jej kocem, dlatego też sama to uczyniłam. Przestała się trząść, ale na jej twarzy zobaczyłam krople potu.
- Co jej się stało? - zapytałam.
- To samo co tobie. - odpowiedział Kenji. - Tylko, że ciebie to nie boli tak jak jej.
- A ile spałam? - czułam się potwornie, że pytam o siebie, ale wiedziałam, że muszę coś zjeść, a to oznaczało, że spałam co najmniej 9 godzin.
- 12 godzin.
- Ile!?
- 12 godzin. Alessio, zaprowadź ją do jadalni, chyba jest głodna.
Na potwierdzenie, w moim brzuchu zaburczało. Wymruczałam coś jeszcze o wrednych aniołach i podążyłam za anielicą.
- Co właściwie się wydarzyło? - miałam nadzieję, że Alessia mnie wprowadzi w szczegóły.
- No cóż... a co dokładnie chcesz wiedzieć?
- Wszystko.
Myślałam, że mnie olała, ponieważ szłyśmy przez 5 minut w milczeniu. Dopiero później w jadalni, jak odebrałam tacki pełne jedzenia (3 pomogła mi przenieść Alessia) zaczęła opowiadać całą historię.
- Poszłyśmy do pomieszczenia. Zapewne to pamiętasz. - przytaknęłam. - Gdy cię uśpili, zaczęli robić przy tobie dziwne rzeczy. W pewnym momencie zaczęłaś się cała trząść, więc myślałam, że za chwilę obudzisz się w trakcie operacji. To się nie stało. Najwięcej to chyba majstrowali przy twojej głowie. Może troszkę u rąk i nóg, ale bardzo skupili się na okolicach karku. Tam chyba macie znamiona, prawda?
- Tak. - odpowiedziałam krótko.
- Gdy skończyli, kazali mi ciebie zanieść do pokoju. À propos - chyba powinnaś trochę potrenować. Całkiem sporo ważysz!
Spojrzałam na siebie. Na szczęście moja figura musi być idealna (czy też na nie szczęście, jak kto woli) przez piekielne geny. Niestety, figura to coś innego niż ciało, więc lekarze, gdy widzą mnie wchodzącą do gabinetu myślą sobie "Ach, waży maksymalnie 55 kilo" a tu nagle zdziwieni wyduszają z siebie tylko "Ile?!". Chyba Alessia miała rację - czas było coś ze sobą zrobić.
- Ciii... - wymruczałam. Kończyłam już jeść kolejną kanapkę z pomidorem. Byłam naprawdę głodna. To trochę tak jakbym była na odwyku. Załóżmy, że jestem narkomanką. Nie biorę narkotyków od tygodnia, a tu nagle dają mi 5 tacek pełnych tego. Wiem, że nie powinnam, ale biorę. Tak było z moim głodem. Tylko, że ja nie jadłam może 15 godzin.
- Najadłaś się? - zapytała tackę później.
- Tak. - byłam aż nadto "najedzona". Czułam, że po chwili mogłabym eksplodować.
- W takim razie wracajmy do pokoju, może Eleonora już się przebudziła.
Choć chciała wyglądać na pewną siebie, w jej oczach nie widziałam nadziei. Przyjrzałam się dokładnie jej twarzy i zaczęłam się zastanawiać, ile ona właściwie ma lat. Kenji'emu spokojnie dałabym te 30. Ale Alessia, wyglądała na dużo młodszą od niego. Pomyślałam, że może jest w moim wieku.
- Alessio?
- Tak?
- Wiem, że to nie ładnie pytać kobietę o wiek, ale ile ty właściwie masz lat?
Anielica posmutniała. Jak widać z jej wiekiem wiązało się coś więcej niż mogłabym przypuszczać.
- Zależy czy chcesz poznać mój wiek właściwy, czy teoretyczny.
- A czym właściwie się różnią?
- Wiek teoretyczny to od dnia moich urodzin, a ten właściwy to do dnia mojej śmierci.
- To ty nie urodziłaś się anielicą?! - nigdy nie sądziłam, że aniołem można się stać po śmierci. Ale w sumie, skoro u diabła staje się demonem, to czemu w niebie nie aniołem?
- Jest wiele różnych aniołów, Olu. A wracając do twojego początkowego pytania - mam 25 lat, a umarłam będąc dwunastolatką.
- Czy zostałaś zamordowana?
- Tak, skąd wiesz? - wyglądała na zaskoczoną. Chciałam jej powiedzieć o śnie, który niedawno miałam, ale stwierdziłam, że to jednak nie jest najlepszy pomysł.
- No wiesz... Dwunastolatki zwykle nie umierają tak po prostu. - powiedziałam, co udało mi się na szybko wymyślić.
- Ach... No tak.
W końcu doszłyśmy do pokoju. Eleonora nadal leżała na łóżku, ale wyglądała zdecydowanie lepiej.
Prędko podbiegłam do łóżka przyjaciółki i przycupnęłam tak, by nie usiąść na niej. Złapałam ją za rękę i zapytałam:
- Jak się czujesz?
- Byłoby całkiem nieźle, gdyby...
- Gdyby nie co?
Spojrzała na mnie. Jej wzrok był pusty.
- Gdybym nie straciła wzroku.


Rozdział XXIII.



- Pokonam go. Pokonam go. Pokonam go.
Jęczałem tak jeszcze przez 15 minut. W końcu usłyszałem odpowiedź.
- Mnie? - w mojej głowie rozległ się chichot. Brzmiał on trochę, jakbym miał w niej klauna. - Mnie się nie da pokonać. Jestem nieśmiertelny.
Wtedy naszła mnie myśl. Szybko wybiegłem w poszukiwaniu Eryka, szkolnej gwiazdy. On na pewno mógł mi pomóc.
Korytarze się ciągnęły i ciągnęły. W końcu go znalazłem. Był jak zwykle w centrum uwagi.
- Eryk, mogę cię prosić na chwilę? - zapytałem.
- Eee... nie? - palant.
- A jeśli ci powiem, że będzie to coś co sprawi ci frajdę?
- A o co dokładnie chodzi?
- O zabawę z wodą święconą.
- Ooo - uśmiechnął się szeroko. - Trzeba było tak od razu. Chłopaki - spojrzał na towarzyszy. - Idziemy po wiaderka.


***


Klauno-podobny stwór przeraził się, gdy zrozumiał, jaki jest mój plan.
- Chcesz się zabić tylko po to by się mnie pozbyć?
- Ja nie umrę. Ale za to się ciebie pozbędę.
- Hahahahahahaha! Myślisz, że jak opuszczę twoje ciało, to się poddam? Znajdę sobie innego dawcę, bardziej podatnego na moje polecenia.
- A kim ty jesteś?
- Nie znasz mnie? Jestem zmorą każdej szkoły oraz innych ogromnych placówek. Wszystkie zostają zamknięte, gdy już z nimi kończę.
- Nadal nie kojarzę.
Jęknął zirytowany.
- Jestem Bonzo!
- Bronzo? W sensie coś brązowo podobnego?
- Bonzo, zapyziały kretynie! Jestem największą zmorą wszech czasów! Jestem wszędzie i nigdzie!
- Eee... Nie, nadal nie kojarzę.
Irytowanie klauna bardzo mi się podobało. Mógłbym tak przeciągać tę rozmowę w nieskończoność, ale Eryk i chłopaki przynieśli wiadra wody święconej.
- Skąd masz jej tyle? - zapytałem zaciekawiony.
- Mam znajomości. - wzruszył ramionami. - Chłopaki, na trzy.
Wszyscy skinęli głowami i przyszykowali wiaderka do wylania ich zawartości.
- Raz. - chwila przerwy. - Dwa...
- A co tu się dzieje?! - nauczycielka eliksirów przyszła naprawdę w złym momencie.
- No bo... - Eryk chciał coś powiedzieć, ale chyba nic mu nie przyszło do głowy.
- Natychmiast odnieście te wiaderka tam, skąd je wzięliście. A ty, demonie, następnym razem uważaj. Bo jeszcze naprawdę dostaniesz kiedyś taką wodą. - zmarszczyła nos zniesmaczona. Potem zaczęła coś mamrotać o braku dyscypliny wśród młodzieży.
- I co teraz? - jęknąłem. Moja jedyna nadzieja została zniszczona przez durną nauczycielkę. A kiedyś tak ją lubiłem!
- Bardzo potrzebujesz tej wody? - zapytał Eryk.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Zostawimy jedno wiaderko przy drzewie. Wiesz, tym do którego nikomu nie wolno podchodzić.
- Naprawdę, zrobisz to dla mnie?
- Oczywiście, będziesz musiał zrobić coś dla mnie. - przewrócił oczami, jakby wydawało się to oczywiste. Przeklęte dzieci bogatych rodziców!
- To znaczy co?
- Masz się pojawić na balu.
- Ale ja nie dostałem zaproszenia.
- Coś wykombinujesz. Masz tam być.
- Dlaczego?
- Jak są demony, jest lepsza zabawa. - wzruszył ramionami.


***


Klaunowaty chyba odkrył swoją szansę, bo zaczął znowu do mnie gadać.
- Pomyśl. Razem możemy zniszczyć tę szkołę. W końcu po to są demony, nie?
- Wyobraź sobie, że demony mają jedynie wypełniać wolę szatana.
- A jakie jest twoje zadanie, hm?
- To nie twój interes.
- Ej, a może dasz mi jeszcze jeden dzień? Bardzo chętnie poszukam sobie jakiejś zagubionej duszyczki. 
- Weź się ogarnij, baranie! Masz się wynieść stąd jak najszybciej!
- Haha, bo co mi zrobisz? Jeszcze nikomu się nie udało mnie zabić. Myślisz, że tobie się powiedzie? 
- Mam znajomości.
- Taa, jasne. Szatan nic ci nie pomoże. 
- A ktoś o nim wspominał?
- Eee... A niby kto inny ci pomoże?
Doszedłem w końcu do tego durnego drzewa. Tak jak Eryk obiecał, stało pod nim wiaderko. Z wodą. Miałem ogromną nadzieję, że rzeczywiście była to święcona.
- Addio, klaunowaty!
- Jeszcze się spotkamy, demonie! Bonzo zawsze odnajdzie wrogów...
Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale ja już sięgnąłem po wiadro. Wylałem na siebie całą jego zawartość, a później poczułem ogromny ból. To znaczyło, że działa. Powoli ogarniała mnie ciemność, a wraz z nią, pewność, że czas regeneracji jest bardzo bliski.

Rozdział XXIV.



- Eleo. - szepnęłam tylko. Całkowicie mnie zaszokowała.
- Wiesz co w tym jest najgorsze? - powiedziała przez łzy.
- Co? - zapytałam, choć wiedziałam, że i tak zaraz mi powie.
- Już nigdy nie przeczytam książki. To boli.
- A co, audiobook to coś złego? - zapytał Kenji. Spojrzałam na niego spode łba.
- Audiobook? Przecież to zabicie wyobraźni i dobrej książki!
- Tak tylko powiedziałem... - wymamrotał anioł.
 Audiobooka sobie wymyślił.
- Jesteś jej aniołem stróżem, powinieneś wiedzieć, kiedy coś powiedzieć, a kiedy nie.
- Ola? - znów powiedziała Eleonora.
- Tak, Eleo?
- Jaki kolor ma moje znamię?
- Myślisz teraz o tym znamieniu? - potrząsnęłam głową. Przypomniałam sobie, że ona tego nie widziała, ale nie miałam pojęcia, co mogłabym powiedzieć.
- Chcę się o czymś upewnić.
Podniosłam jej włosy do góry i spojrzałam na kark.
- Twoje znamię ma białe wypełnienie.
- Tak też sądziłam... - w jej głosie brzmiał tylko żal i smutek.
- Eleo, co to znaczyło?
- Nie pamiętasz? - tym razem to ona była zdziwiona.
- Wiesz... nie. - odpowiedziałam szczerze.
- To znaczy, że jestem medium.
- Czyli ty...
- Tak.
Biedna Eleo. Stracić wzrok, gdy kocha się czytać, to chyba najgorsza rzecz jaka mogła ją spotkać.
- Po co im to było?! - powiedziałam wściekła.
- To by się stało prędzej, czy później. - zaczęła ich bronić moja przyjaciółka.
- No i co z tego?! Do tego czasu przeczytałabyś jeszcze ze 100 książek! A oni ci to odebrali.
Ziemia pod naszymi nogami zaczęła się trząść.
Eleonora wymacała moje ramię, które na szczęście nie było daleko i zaczęła mnie lekko głaskać. Ziemia się uspokoiła.
- Ola, musisz się opanować. Nic nie dzieje się bez powodu.
- Może masz rację. Co nie zmienia faktu, że niszczyć życie mogliby jakiemuś głupiemu śmiertelnemu, a nie tobie.
- A może oni nie myśleli, że ja będę medium...
- Co masz na myśli?
- No wiesz... Jakiś czas temu trochę poczytałam o historii naszych rodzin. Nigdy nie zdarzyło się, by ktoś ze szlachetnego rodu był medium. Jestem pierwsza.
- Och, Eleo. - objęłam ją. - Jak myślisz, co się teraz stanie? - wyszeptałam jej do ucha.
- Nie wiem. - odszepnęła w odpowiedzi. - No właściwie to coś mi już świta, ale nie powinnam ci mówić.
- Słucham?! - wyprostowałam się.
- Olu, zrozum. Chciałabym ci móc powiedzieć wszystko, ale... Sama nie wiem. To wszystko jest takie nowe.
- Rozumiem. - naburmuszyłam się, choć nie chciałam by usłyszała to w moim głosie. - Idę się przejść. Niedługo wrócę.
Wyszłam z pomieszczenia, zanim Eleonora mogłabym mnie zatrzymać. Gdyby mnie poprosiła o zostanie z nią, pewnie bym to zrobiła, choć byłoby to bolesne.
Chciałam stamtąd wyjść jak najszybciej.
Nie odeszłam daleko, gdy dołączyła do mnie Alessia. Choć nie przyznałabym jej tego, bardzo ucieszyłam się z jej towarzystwa.
- Dokąd idziesz?
- Na świeże powietrze.
Szłam prosto przed siebie, mając nadzieję, że idę w odpowiednim kierunku.
- Ale wiesz, że to w drugą stronę? - zaśmiała się.
- No i co się śmiejesz? Nie znam topografii tego zakichanego miejsca.
- Chodź za mną, wyjdziemy sobie do ogrodu.
Rzeczywiście znała drogę. Bez chwili wahania, zaprowadziła mnie do małego ogrodu. Usiadłyśmy na ławce, za żywopłotem.
- Ach...
- Co tak jęczysz? - zapytałam.
- To miejsce mi przypomina o moim dawnym domu.
- Ten mały ogródek?
- Nie... Raczej to, że jesteśmy w zamkniętym miejscu, gdzie jest ogród, ta ławka...
- Alessio muszę ci o czymś powiedzieć. - wypaliłam, zanim do końca przemyślałam swoją decyzję.
- O co chodzi? - zapytała zaniepokojona.
- Niedawno miałam dziwny sen.
- To się bardzo często zdarza wśród ludzkości, wiesz?
- Ale ten był naprawdę dziwny. Byłaś w nim ty. Miałam go zanim cię poznałam.
Chyba ją trochę zaskoczyłam.
- I co było w tym śnie? - zapytała zaintrygowana.
- Nie wiem, czy powinnam o tym mówić... - już nie byłam taka pewna.
- Mów.
- Ech... pojawiłam się w pięknym zamku. Wiesz, takim jak z Disneya. Chodziłam po wszystkich pokojach, ale nie było tam ludzi. Gdy to zauważyłam, zaczęłam biec, a potem trafiłam do ogrodu. Na początku, widząc pukiel włosów ucieszyłam się, ale... okazało się, że ta osoba... Ta osoba była martwa. I to ty byłaś tą osobą.
Na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Chyba zrozumiała o co mi chodziło.
- Leżałam w ogrodzie? - upewniła się.
- Tak.
- Za żywopłotem?
- Yyy tak. Skąd wiesz?
- To... chyba widziałaś w śnie moją przeszłość.


Rozdział XXV.



- Ale... przecież to niemożliwe. - odparłam w odpowiedzi.
- Błagam. W naszym świecie wszystko jest możliwe. - przewróciła oczami.
- Ale... ja cię nie znałam! Przecież... to chyba trzeba odczuwać z kimś jakąś więź, czy coś...
- Nie koniecznie. Może po prostu to była jakaś twoja moc, która się uaktywniła?
O tym nie pomyślałam. Może rzeczywiście mogę widzieć przeszłość?
- Ale jaki jest sens takiej "mocy", jak to nazwałaś? Przecież wiedza o tym, że coś się już wydarzyło nic nie da.
- A może jednak? Nie czytałaś nigdy kryminałów? Albo nie oglądałaś takich seriali? Dzięki poznaniu historii, jak ktoś został zamordowany, umieli obronić innych przed tragedią.
Może i Alessia miała trochę racji. Ale nie chciałam jej tego przyznawać.
- Alessio? - tym razem odezwałam się niepewnie.
- Tak?
- Co się wydarzyło? No wiesz, w dniu twojej śmierci?
- Pewna jesteś, że chcesz usłyszeć?
- Nie, nie jestem pewna. Ale czuję, że powinnam poznać całą twoją historię.
Anielica westchnęła. Przez ciszę, jaka zapadła, miałam wrażenie, że mi nie opowie, ale po chwili zaczęła mówić.
- Miałam wtedy 11 lat. Mieszkałam w pięknym domu, przypominał pałac. Każdego dnia robiłam obchód wokół budynku. Zajmowało mi to cały dzień - uśmiechnęła się. Po chwili znów posmutniała. - Niestety, bardzo rzadko widziałam się z moimi rodzicami. Codziennie mieli jakieś ważne sprawy biznesowe. Byłam wychowywana przez różne opiekunki i lokai. Akurat nie miałam zajęć z prywatnymi nauczycielami, ponieważ nawet oni, dawali mi wolne w wakacje. Choć może wydawać się to dziwne, cieszyłam się z takiego życia. Miałam wszystkiego pod dostatkiem, gdy prosiłam o lody - dostawałam je, o cokolwiek bym nie poprosiła, mogłam liczyć, że to dostanę. Kiedyś nawet dostałam konia. Co prawda, prosiłam o kucyka, ale jako małe dziecko nie rozróżniałam jednego od drugiego.
- Dzień przed moją śmiercią, w moim domu pojawił się jakiś dziwny mężczyzna. Podawał się, za brata mojej matki, a ona to potwierdziła. Ale ja mu nie ufałam. Chodziłam na palcach, gdy mijałam pomieszczenia, w których się znajdował, byle tylko mnie nie zauważył. Ale i tak widział mnie. Dostrzegałam to w jego oczach. Bałam się jego spojrzenia. Było takie... groźne, natarczywe. Gdy odchodziłam z zasięgu jego wzroku, czym prędzej zaczynałam biec. Od zawsze, gdy czegoś się bałam, biegłam do ogrodu i chowałam się za żywopłotem.
- W dniu, kiedy umarłam, znowu uciekłam za żywopłot. Ale tym razem, on poszedł za mną. Niestety, nie było gdzie stamtąd uciec. To była ślepa uliczka. A on się zbliżał. Nie wiedziałam, co chciał ze mną zrobić. Szeptał tylko "Och, Aless, Aless" i tak cały czas. Bałam się, jak nigdy dotąd. Potem... jak już się zbliżył... nie zabił mnie. On...
Alessia zaczęła płakać. Nie musiała kończyć. Doskonale wiedziałam co miała na myśli. Przytuliłam ją, by mogła spokojnie się wypłakać. Nie mogłam uwierzyć, że brat jej matki mógł zrobić jej coś takiego! Ona miała tylko 11 lat. Gdy już Alessia otarła ostatnią łzę, spojrzałam na nią dokładnie. Miała zapuchnięty nos i oczy, ale nie zapowiadało się na kolejną falę łez. W końcu zapytałam:
- Alessio... W takim razie... Jak umarłaś?
- Ach... to było tak, że... bo wiesz... on mnie zakneblował, gdy... I potem zaczęłam krzyczeć, że powiem wszystko rodzicom. A on, nie chciał by się czegokolwiek dowiedzieli. Był tak rozwścieczony, że... rzucił mną jak szmacianą lalką. Siła uderzenia była tak wielka, że zemdlałam. On miał przy sobie nóż i by mieć pewność, że nigdy się nie obudzę, on... wbił ostrze w moje serce. I wtedy opuściłam swoje ciało, jako duch.
- Alessio, bardzo ci współczuję. - spojrzałam na nią smutno. Nigdy nie spodziewałam się, że coś takiego mogłoby się wydarzyć. Zaczęłam jeszcze bardziej nienawidzić mojego ojca. To była jego wina.
- A wiesz, co w tym jest najsmutniejsze? - na jej policzku pojawiła się kolejna łza. - W niebie mi powiedzieli, że moja śmierć nie była planowana na ten dzień. Że tak naprawdę bym wtedy nie umarła. Niestety... moje odgrażanie się sprawiło, że mnie zabił. Ale i tak, bym umarła w wieku 12 lat.
- Dlaczego? - zapytałam trochę oburzona.
- Bo umarłabym w czasie porodu. Podobno urodziłabym bliźniaki.
- O, Boże... - wyszeptałam. Nie dość, że została zgwałcona, to jeszcze zapłodniona. - Alessio nie wiem, jak ty to przeżyłaś. Ja bym na twoim miejscu zamknęła się sobie.
Anielica uśmiechnęła się smutno.
- Na początku tak było. Ale powoli, inne anioły pomagały mi w zrozumieniu tego.
- W piekle nie byłoby tak dobrze... - wymamrotałam.
- Co powiedziałaś? - nie usłyszała mnie. Dobrze.
- Nie nic...
- Może wróćmy teraz do pokoju? Eleonora zacznie się martwić.
- Och... no tak, wracajmy.
Szłyśmy powoli. Pod drzwiami do mojego pokoju stał nikt inny, jak Kevin. Uśmiechnął się.
- Widzę, że nie tylko ja, dostałem nowego ochroniarza, co?
Dopiero po chwili dostrzegłam za jego plecami postać z białymi skrzydłami.


Rozdział XXVI.



- Kevin! - nawet nie zauważyłam, gdy się do niego przytuliłam. Kompletnie zapomniałam, że przybył ze mną i Eleonorą. - Co z Kubą?
- Śpi. Nie mogę  uwierzyć, że on całe dnie to robi.
- Kevinie. - odezwał się anioł za moim przyjacielem.
- Co, Maurycy?
- Odejdź od niej. Emanuje od niej zła energia.
- Taaa, wiem. No i? Nie skrzywdziła mnie w ciągu ostatnich 4 lat znajomości, a nagle ma zrobić to teraz?
- Aktywowali wasze magiczne moce. Nawet nie wiesz, jak może być teraz potężna.
- Jasne. Zaraz mnie obleje wodą? A może uleczy? Stworzy eliksir usypiający? Błagam.
- Alessio, byłaś świadkiem, jakby co? - zwrócił się do mojej anielicy.
- Ona go nie skrzywdzi Marc. - odpowiedziała mu tylko.
- To jest twoja podopieczna? - przewrócił oczami. - nieźle dobrali anielicę i czarownicę, nie powiem.
- Masz coś do mnie?! - warknęłam. Już nie lubiłam tego anioła. Tak jak za Kenjim nie przepadałam, tak Maurycego po prostu znienawidziłam.
- Ach, no wiesz, sam nie wiem. Mój podopieczny przyjaźni się z niebezpieczną istotą człekopodobną. Powinienem być zachwycony?
- Powinieneś się mniej obchodzić z nienawiścią. - przez chwilę spoglądaliśmy na siebie wściekle. Musiałam wyglądać zabawnie, skoro różniło nas co najmniej 30 centymetrów. Na szczęście anielice nie są tak wysokie, jak ich męskie odpowiedniki. One są mniej więcej mojego wzrostu. - A poza tym nie jestem istotą człekopodobną. Ja JESTEM człowiekiem.
- Ludzie nie są w stanie od niechcenia niszczyć całej planety.
- Maurycy, daj spokój. - odezwała się Alessia.
- Daj spokój? Daj spokój?! Jesteś aniołem stróżem! Sama powinnaś ją przejrzeć od razu. Nie boisz się, że zniszczy świat?! Nie martwisz się, jak będą cię później traktować w niebie?!
- Nie zależy mi na ich opinii. - odpowiedziała niewzruszona. Podziwiałam ją. Na jej miejscu nie umiałabym zachować spokoju przy takim dupku. - Porozmawiajmy. Bez świadków. - spojrzała wymownie na Kevina i mnie.
- Nie zostawię go z NIĄ. - patrzył na mnie wściekle.
- Zaraz wejdą do środka. Tam jest Kenji. Jest doświadczony, nie to co ty.
Chyba stwierdzenie, że nie jest doświadczony trochę go opuściło na duchu, ale w końcu zgodził się odejść kawałek. Kevin wszedł ze mną do pokoju, w którym mam mieszkać z Alessią i Eleo.
- Helloł bejbe! - mój przyjaciel nie dał po sobie poznać zdenerwowania, jakie panowało jeszcze trzydzieści sekund temu.
- Kev. - powiedziała tylko moja przyjaciółka. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, ale widać było, że nadal nie może się pozbierać, po tym jak straciła wzrok.
- Co ci jest? - zapytał zaniepokojony.
- Ech...
- Eleo straciła wzrok. - spojrzałam na niego smutno.
- No nie. Tego już za wiele. Nie dość, że przez nich pierwszy raz w życiu przespałem więcej niż 6 godzin, Ola nie może się spotkać ze swoim chłopakiem, a Eleo straciła wzrok. Co z nimi jest nie tak?!
Poczułam, że na moje policzki wpełzł ogromny, czerwony rumieniec, gdy Kevin wspomniał o Mike'u, jako moim chłopaku. Choć w sumie rzeczywiście tak było, myśl o tym, że jesteśmy razem wydawała się niezwykła.


***


Pamiętam, że w szkole było bardzo głośno o tym, że ja i Mikołaj jesteśmy razem. Na początku, ta sława nas trochę przerażała, ale później mieliśmy już wywalone na to co się o nas mówi. Najdziwniej czuliśmy się między naszymi przyjaciółmi. Ja ludzi poznawałam przez niego, a on przeze mnie, więc każdy z nich o nasz związek pytał się, gdy był na pewnym gruncie. Później nie miało już znaczenia kogo się pytało.
Karolinę poznałam w dniu, w którym się wprowadziłam do akademii. Poznałyśmy się w pokoju. Prawie cały czas słyszałam o tym, jaki to jej brat jest głupi, nudny, arogancki i bezczelny. Po jej opisie stwierdziłam, że strasznie nie lubię jej brata. Ale nigdy nie chciała mi powiedzieć, kto nim jest. Jego tożsamość była długo przede mną ukryta. Właściwie, dowiedziałam się od Mikołaja, że ma siostrę na moim roczniku, o imieniu Karolina. Gdy to usłyszałam, zaczęłam podawać dokładny opis wyglądu mojej współlokatorki, a on cały czas potwierdzał moje dane. Później zaczęłam się głośno śmiać, a Mike pytał się, czy wszystko ze mną w porządku. Jak już poznał wersję, jakim to oni są rodzeństwem, którą rozpowiada Karolina, poczuł się zawstydzony, ale też zaczął się śmiać. 
Kevina przedstawił mi Mikołaj. Na początku byłam niepewna tej znajomości, wydawał mi się zbyt pewny siebie, za bardzo lubił imprezować. Później jednak zrozumiałam, że bez Kevina w naszej paczce, to nie byłoby to samo. Do tej pory tak uważam.
Eleonora jest najbardziej nadzwyczajną osobą. Poznałam ją na zajęciach, które miałyśmy wspólnie i już na początku zrozumiałyśmy, jak wiele mamy ze sobą wspólnego. Obie kochałyśmy książki, nienawidziłyśmy div, lubiłyśmy gry planszowe i szachy. Gdy Mike ją poznał trochę się przeraził, bo na pierwszy rzut oka, Eleo wygląda jak kujon. Nikt nawet nie podejrzewa, jaka groźna może być, gdy się tylko postara. Mikołaj po jakimś czasie to zrozumiał i zaczął obdarzać ją ogromnym szacunkiem. 


***


- Kevin, nie gorączkuj się tak. - powiedziałam tylko.
- Eee tam. Widać, że w was też się gotuje. 
Zaczęłyśmy się śmiać.
- Kevin, Kevin, Kevin... - powiedziała Eleonora. - W nas się nie gotuje. W nas się smaży.
- Na dużym ogniu. - dodałam.
- I jeszcze z olejem. 
- Dobra, dobra. Jak myślicie co miało na celu to całe nie wiadomo co, dla którego musieliśmy tu przyjeżdżać?
- Chyba się domyślam. - odparłam, po krótkiej chwili milczenia.
Oboje spojrzeli na mnie wyczekująco.

Rozdział XXVII.



- No co? - wzruszyłam ramionami. - A wam nic do głowy nie przychodzi?
Kevin spojrzał na Eleonorę, jednak ona nie odwzajemniła spojrzenia, tylko spuściła głowę.
- Nie. - odparli jednocześnie.
- Ech... Nie macie ani grama wyobraźni.
- Och, wypraszam sobie. - prychnęła Eleonora. - A pamiętasz wieczór, gdy była impreza u Ksawerego?
Ach... impreza u Ksawerego... Była to prywatka z okazji ukończenia szkoły przez samego Ksawa. W pewnym momencie bardzo zachciało mi się do toalety, niestety była do niej ogromna kolejka. Eleonora wymyśliła, jak dostaniemy się do łazienki, bez zbędnego czekania. Poprosiła kolegę ze starszej klasy o wejście tam przez okno, co spowodowało ogromny zamęt w damskiej toalecie. W tym czasie weszłyśmy szybko do łazienki, a ja załatwiłam swoją potrzebę. Chłopak nie chciał nic w zamian, ponieważ dało mu to tyle zabawy, iż wystarczyło mu to, jako wynagrodzenie.
- Eleo, po prostu miałaś szczęście. - wystawiłam do niej język, po wypowiedzeniu tych słów.
- Ciekawe co teraz dzieje się z Ksawerym... - powiedziała zamyślona.
- Pewnie jest teraz w tej swojej Słowacji i zalicza wszystkie laski. - odpowiedział Kevin.
Ksawery był jednym z największych uwodzicieli w Akademii. Jako że nasza szkoła jest dla wszystkich osób, które mają korzenie słowiańskie, Ksaw pochodzący ze Słowacji, mógł do niej uczęszczać. Wraz z niewielką grupą osób, chodził na zajęcia w swoim ojczystym języku. Z nami, Polakami, niezbyt często rozmawiał. Choć uczył się naszego języka, dogadywał z nami po angielsku, ponieważ twierdził, iż w ten sposób mamy pewność, że się zrozumiemy.
- A może wyruszył w tę podróż, o której mówili jego znajomi? - namyśliłam się. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to z moich ust wypłynęły te słowa.
- Jaką podróż? - zdziwiła się Eleonora.
 - No... Po tym, jak Ksawery opuścił szkołę, jego koledzy rozmawiali o tym, co będzie chciał robić. Jedni zapewniali, iż ich przyjaciel zwiedzi wszystkie nocne kluby w poszukiwaniu przygód, inni że wyruszy w podróż po Ameryce Południowej.
- Ej, ej, ej. - wtrącił się Kevin. - Ale odeszliśmy od tematu rozmowy.
- Ach... no tak.
- Dlaczego zrobili nam to wszystko, hm?
- A jak wiele chcesz wiedzieć?
- Tyle ile sama się domyśliłaś.
- Ech... - pokręciłam głową, nie mogąc uwierzyć, że oni sami do tego nie doszli. - Zacznijmy od tego - wszyscy, którzy tutaj przyjechali należą do rodzin arystokratycznych.
- Ale nie ma tu Eryka - wtrącił Kev.
- No właśnie. Nie ma go tu. A co go najbardziej wyróżnia spośród pozostałych dzieci arystokracji, które jeszcze się uczą w naszej szkole?
- Wiek?
- Nie głupku. Przeszedł przemianę.
- Ale my też. Tak mniej więcej kilka godzin temu. - nadal nie rozumiał do czego dążę.
- Kevin, zastanów się. Przemiana nastąpiła, ponieważ oni na to wpłynęli. Nasza przemiana powinna nastąpić za niecałe dwa lata, twoja za rok.
- Aaa... No to dlaczego chcieli to przyspieszyć?
- Myślę, że wynaleźli sposób na szybszą przemianę i chcieli ją wypróbować na nas.
- Ja jestem medium. - odezwała się Eleonora. - Kevin, czym ty jesteś?
- Czarownikiem. - wystawił jej język.
- Pokaż swój kark Oli, niech mi powie jaki kolor ma znamię.
Podszedł do mnie, pokazując swój kark. Kolor znamienia sprawił, iż zaczęłam się głośno śmiać.
- No co? Z czego się śmiejesz?
- Kevin... Masz BARDZO męski kolor znamienia. - podkreśliłam drugi wyraz, by mógł zrozumieć, o co mi chodzi.
- Różowy?! - pisnął przez zaciśnięte zęby.
Nawet Eleonora zachichotała.
- Przynajmniej będziesz użyteczny.
- Przypomnij mi... Co robią różowi?
- Różowi zwykle są kowalami i temu podobnymi.
- No dobra... Przynajmniej będę miał pewność, że umiem naprawić samochód.
- Dałabym ci poćwiczyć na moim, ale bałabym się, że coś zarysujesz. - powiedziałam.
- Ty masz samochód?
Ach... mówiąc im o wszystkim, zapomniałam wspomnieć o samochodzie, który dostałam na czternaste urodziny od szatana.
- No... kojarzysz to Ferrari na parkingu?
- To w ognisty wzór?
- Tak.
- Serio, to jest twoje?! - Kevin zaczął się szeroko uśmiechać. - Jak wrócimy, chcę się nim przejechać.
- A spróbuj mi je zarysować, a cię uduszę.
- Ola, jaki ty masz kolor znamienia? - Eleonora odezwała się niespodziewanie.
- Słucham?
- Zapytałam, jaki kolor ma twoje znamię. Kevinie, zobacz, proszę.
- Ola, podnieś kudły, bo inaczej nic nie zobaczę.
Nie byłam pewna, czy chcę by poznali kolor mojego znamienia. Nie dlatego, że im nie ufałam. Bałam się tego co mi nie znane. Każdy się boi tego, czego nie może poznać. Jakby na te słowa, do pomieszczenia weszła Alessia.
- No dobra, młodzi. Czas wyjść na spotkanie z rodzicami i w ogóle. Proszę za mną.
Ruszyłam za nią, za mną Kevin i Eleonora. Kenji, który cały czas stał w rogu i się nie odzywał, stanął z tyłu zamykając naszą gromadkę. Nagle z lewej pojawił się Maurycy.
Nawet gdybyśmy z moimi przyjaciółmi chcieli gdzieś uciec, nie bylibyśmy w stanie. Otoczyły nas 3 anioły, a z prawej strony była ściana.



Rozdział XXVIII.



- Jak się  czujecie? -  bez zbędnego witania zapytała matka Kuby.
- Dziwnie - powiedziałam.
- Rozbawiony - to Kuba.
- Rozczarowany. - to Kev.
- Ślepa. - Eleo.
Dopiero wtedy kobieta spojrzała prosto w puste oczy Eleonory. Przez chwilę na jej twarzy panowało przerażenie, ale tak szybko, jak się pojawiło - zniknęło.
- To niemożliwe. Jest gdzieś tu medyk?! - po czym sama skierowała się do Eleo by sprawdzić kolor jej znamienia. - Jakim cudem?
- Co się stało, Julio? - nagle podeszli do nas pozostali rodzice.
- E... E...
- Eleonora jest medium. -odpowiedziałam za nią.
- To  niedorzeczne. - odparła moja matka.
- To prawda. - wykrztusiła z siebie mama Kuby.
- Przecież arystokraci nie są medium.
- Ale ja jestem. - odpowiedziała Eleo.
- Jesteś arystokratką.
- Ona jest medium do jasnej cholery! - krzyknęłam. - Żadne, podkreślam żadne z Was nie ma nic w tej sprawie do powiedzenia!
- Aleksandro!
Nienawidziłam mojego imienia wypowiadanego przez tę osobę. Brzmiało, jak obelga, jakbym nie była dość godna, by mówiono do mnie po imieniu.
- Jak śmiesz się tak odzywać do ludzi wyższych rangą niż ty?!
-  Po kimś to mam, najwidoczniej. - spojrzałam na nią wściekła. Chciałam by poczuła całą nienawiść, jaką do niej żywiłam, chciałam się karmić jej strachem. Chciałam by ziemia zaczęła się trząść, by poczuła że pani przybyła. Poczułam, że chcę czyjejś śmierci. Poczułam smak krwi w ustach. A wtedy wszystko się rozmazało.


***


Poczułem to. Bardzo mnie się to nie spodobało. 
Ktokolwiek maczał w tym palce, może nie przeżyć tego co mu zrobię.
Ola cierpi. 
Obudziłem się czując ból i rozgoryczenie Oli. Nie mogłem jej pomóc, dopiero co się zregenerowałem. Potrzebuję godziny by móc się do niej dostać. 
Nie ma klaunowatego.
Nie wiem, co teraz planuje.
Pomocy,  pomocy, pomocy,  pomocy, pomocy, pomocy!
Czy o tak wiele proszę?!
Muszę...
Muszę...
Muszę...
Muszę jej pomóc!
Jestem... taki słaby.
Mam...
DOŚĆ!



***


Nareszcie.  Skończyło się.
Spojrzałem na Lili. Nic nie zrobiła, ale nawet nie oczekiwałem tego od niej.
Powinienem teraz pojawić się przy Oli. Ale bałem się. Czułem, że znajduje się w skupisku ogromnej mocy. A co jeśli nie uda mi się jej pomóc? A co jeśli tylko pomogę komuś ją skrzywdzić.
Powinienem się wreszcie ogarnąć. Muszę wymyślić plan działania.
Za 6 godzin i 6 minut rozpocznie się bal. Ola na nim będzie. Powinna być. 
A co jeśli nie?
Przestań! - chciałem krzyknąć.
Muszę znaleźć odpowiednie ciuchy.
Nagle pojawił się przede mną garnitur. Wyprasowany, Komuś chyba też zależy na mojej obecność na balu. Tym kimś jest pewnie szatan. Nie idę tam dla niego.
Idę tam dla NIEJ.
Nie czuję jej bólu, Nie czuję żadnego sygnału.
Tak nie powinno być.
Martwię się o nią. A co jeśli coś jej zrobili.
Znowu myślę "A co jeśli". Powinienem się wreszcie ogarnąć. W końcu, Ola jest silna.
Każdemu może kiedyś zabraknąć siły.
Oli nie zabraknie.
A co jeśli?
Nie, nie, nie, nie, nie, nie!
Ona mnie potrzebuję.
Ja jej potrzebuję.
Jest otoczona przez potężną magię.
Nie tak potężną jak jej magia.
Poradzi sobie. Przyjaciele  jej pomogą.
Magia i ludzie mogą zawieść.
Potrzebuję gorącej kąpieli.
Spotkamy się na balu. Musimy.


Rozdział XXIX.

 


Dlaczego jestem na ziemi? - pomyślałam.
Poczułam czyjeś ciepłe ręce otaczające moją talię. Znałam dotyk tych rąk.
- Mikołaj. - wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
- Ola. - ścisnął mnie jeszcze mocniej. Nie bolało mnie to, było to bardzo przyjemne.
Miałam na sobie letnią sukienkę. Miała bardzo ładny kolor. Mój ulubiony.
Nagle, Mikołaj mnie pocałował. Jego usta dotykały moich namiętnie, ale i moje wargi odpowiadały równie mocno.
- Nie powinnaś się ubierać w turkusowe sukienki. - wysapał, patrząc w moje oczy.
- Dlaczego? - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Bo wtedy trudniej mi się opanować.
Znowu jego usta odnalazły moje. Trochę to trwało zanim oderwaliśmy się od siebie. Jęknęłam smutna, że nie czuję już jego miękkich warg.
- Musimy wracać.
Gdzie wracać? Jak wracać?
Mikołaj chyba zauważył moje zdziwienie.
- Eleo się pewnie o nas martwi.
Musiałam mu przyznać rację. Podniósł się, a później pomógł i mnie wstać z trawnika. Uczepiona jego ręki, wciąż nie pewna gdzie idziemy, ruszyłam.


 ***


Krok w tył, krok w prawo. l w przód i w lewo.
-Jesteś wspaniała. - Mikołaj wyszeptał. Uśmiechnęłam się.
Obracaliśmy się w tańcu jeszcze przez dobre pół godziny, zanim się zmęczyliśmy. Wtedy  wyszliśmy z sali balowej. Wróciliśmy na trawnik przed szkołą. Nie byliśmy tam sami. Wiele par zdecydowało się patrzeć na gwiazdy na niebie. Sukienki wielu dziewczyn gniotły i brudziły się na ziemi, ale one tego nie zauważały wpatrzone w oczy swoich partnerów.
- Mikołaj.
- Ola? - odpowiedział moim imieniem,
- Czym ja jestem?
- Twoje pytanie powinno brzmieć "Kim ja jestem?". Jesteś sobą. Jesteś po prostu sobą.
- Nie to miałam na myśli.
- Wiem co miałaś na myśli.
- W takim razie odpowiedz.
- Może sama powinnaś to sprawdzić?
- Boję się.
- Nie masz czego.
- A  jeśli jednak mam?
- W takim razie razem sobie poradzimy.
Wyczarował duże lustro za mną, a małe lusterko podał mi do ręki.
- Sama nie wiem...
- Po prostu sprawdź.
Patrzyłam na swoją twarz w lusterku. W zielonych oczach czaił się strach. Nie mrugałam. Myślałam tylko, czy powinnam to zrobić.
- Nie.
- Jesteś pewna?
- Nie, nie jestem pewna. Ale nie mogę tego zrobić.
- To jest twoja decyzja.
- Czemu ty nie chcesz tego sprawdzić?
- Bo ja już wiem.
- Więc czemu mi nie powiesz?
- Ponieważ to ty musisz się dowiedzieć. To ty musisz poznać prawdę. Gdybym to ja ci powiedział, poznałabyś moją wersję i nie byłabyś pewna czy ja mam rację. W ten sposób możesz się sama dowiedzieć.
- Nie jestem na to gotowa.
- Jesteś.
- Skąd wiesz?
- Bo to czuję.
- Nie mogę tego zrobić. Przecież to mnie może zniszczyć.
- Nie przesadzaj. Wiedza nie niszczy. Wiedza naprawia.
- A co jeśli to mnie zniszczy?
- Wtedy ja pomogę ci się naprawić. Ale nie myśl o tym w ten sposób. Woda święcona cię nie zabiła, choć była blisko. Skoro to przetrwałaś, wiedza nie może ci zagrażać.
Może i Mikołąj miał trochę racji. Nigdy bym mu tego nie przyznała, ale bałam się, że jeśli poznam tę nieznaną część siebie, zniszczę to co nas łączy.
Nagle nadeszła ulewa. Niebo grzmiało. Wszyscy rzucili się w stronę bramy by skryć się przed deszczem. Mikołaj miał jednak inny pomysł.
- Chodźmy tam - wskazał las. Nie wiedziałam, co miał  na myśli, ale poszłam za nim. Zdjął swoją marynarkę i podał mi ją, bym ją narzuciła i nie zmokła.
- Gdzie idziemy? - zapytałam rozglądając się.
- Zobaczysz. - uśmiechnął się tajemniczo.
Szliśmy jeszcze kilka metrów. Później Mikołaj zatrzymał się, bym miała czas na przyjrzenie się naszemu celowi podróży. 10 metrów przed nami stała piękna, biała altana, która  chyba nie była od dawna odwiedzana.  Porastał ją bluszcz, gdzieniegdzie znajdował się mech.
- Piękna. - wyrwało mi się.
- Nie tak jak ty. - Mikołaj spojrzał na mnie. Czułam się rumienię, co potwierdził uśmiech Mikołaja. - Chyba muszę ci to częściej mówić, bo twoja reakcja jest urocza.
Prychnęłam. Nigdy nie umiałam przyjmować komplementów. Zawsze wtedy czułam, jakby ktoś pomylił osoby i zamiast skierować to do osoby obok, mówił to do mnie. Ale teraz nie było nikogo obok, a ja wiedziałam, że Mikołaj jest mój.
Jego usta znowu odnalazły moje. Czułam się bezpieczna w jego ramionach.


Rozdział XXX. 

 

Łee... Ciarki mnie przechodzą, ale nareszcie to się skończyło. W końcu mogę wyjść z piekła.
Do balu zostało jeszcze trochę czasu. Lekcje najwidoczniej nadal się odbywają, ale już po kilku metrach, które przeszedłem po szkolnym korytarzu, widzę, że nie dzieje się tu najlepiej.
Nie było mnie tam zaledwie dwa dni,  a akademia w tym czasie zamieniła  się w istne piekło. Wszystkie magiczne stworzenia, inne niż czarodzieje i anioły, zniknęły. Jakby rozpłynęły się w powietrzu.
W oczach uczniów czaił się strach. Na korytarzu ziało pustkami, ponieważ z jakiegoś powodu, wszyscy bali się o swoje bezpieczeństwo. Było to bardzo przygnębiające, więc szybko chciałem znaleźć wytłumaczenie  tej ponurej atmosfery.
Ciekawy, o co chodzi podszedłem do jakiegoś anioła, pilnującego jednej z sal  lekcyjnych.
- Co tu się stało?
- Nie interesuj się. - odwrócił się.
Wiedziałem, że nic nie zyskam wykłócając się o to, więc wzruszyłem ramionami i odszedłem. Stanąłem w pobliżu pokoju nauczycielskiego i zacząłem słuchać, o czym nauczyciele rozmawiali.
- Tak nie może być! -  Nie byłem w stanie domyśleć się czyj to głos, ale mało mnie to obchodziło.
- 10 uczniów  leży w skrzydle szpitalnym, a jakiś inny uczeń zniknął!
- Trzeba zabezpieczyć szkołę!
- Już za późno! Bestia wtargnęła na teren placówki. Trzeba ją znaleźć.
O nie. O nie. O Nie. O NIE!
To moja wina.
- Żartujesz?! Nie mamy szans.
- Zawsze są szanse, Luizo.
- Musimy odwołać bal.
- Nie możemy. Podniesiemy ochronę. Uda nam się. Po prostu dopilnujemy by nikt nie opuszczał sali.
- A co jeśli nie? Nie możemy narażać arystokratów na niebezpieczeństwo!
- Oni i tak przyjadą. Już za późno by odwołać bal. Samoloty niedawno ruszyły.
Samoloty? Czyli Ola niedługo wróci! Ale nie może tu wrócić, skoro jest tak niebezpiecznie.
- Piloci mogą zawrócić.
Tak niech tak zrobią!
- Dość!
Oczywiste  było, że głos dyrektorki uciszył kłócących się, moje myśli także ucichły czekając na to, co chciała powiedzieć.
- Nie odwołamy balu. Wszystko jest ustalone, niedługo przybędzie tu więcej aniołów,sedium i weilium do ochrony, a także keisium i weisium do pomocy rannym, Jesteśmy przygotowani na każdą sytuację.
Nie potrzebowałem więcej usłyszeć. Natychmiast ruszyłem korytarzem, szukając jedynej osoby skorej do użyczenia mi informacji.
Eryk bardzo szybko znalazł się w polu widzenia.
- Potrzebuję informacji. - Zacząłem bez zbędnego witania się.
- Za 15 minut, przy altance. Niech nikt nie widzi, że tam poszedłeś.
Nie sądziłem, że tak szybko mi pójdzie. Zszedłem do podziemia akademii. Jak w każdej szkole, było tam kilka tajemnych przejść, które dawniej służyły służbie. Teraz uczniowie korzystali z nich by wydostać się ze szkoły, gdy było to utrudnione.
Wybrałem przejście za obrazem przedstawiającym Kopernika,  który dla śmiertelników jest astronomem, a dla nas zwykłym sedium, będącym przy okazji jednym z dawnej rodziny królewskiej,  kiedy stwierdziliśmy, że ludzie powinni się wreszcie dowiedzieć, że to Ziemia krąży wokół Słońca, a nie na odwrót.
Szedłem dość długim korytarzem, aż znalazłem się przy dawnej leśniczówce, z której od dawna nikt nie korzysta, gdyż nikt nie podjąłby się sprzątania tego budynku. Było tam więcej pleśni niż na serze pleśniowym, który tak Francuzi lubią, Grzyb porastał wszystkie ściany, mech osadził się na całej podłodze. Wszyscy mieli  nadzieję, że ten  budynek sam  kiedyś runie i wystarczy wtedy sprzątnąć zgliszcza.
Mój wybór drogi nie był przypadkowy. W szkole były dwa przejścia, którymi można by dostać się do altany, ale to by było za proste. Wybrałem trochę odleglejszą drogę, by móc w lesie pochodzić, by zgubić ewentualny ogon, jaki  mógłby być spowodowany przez interwencję klaunowatego.
Gdy wreszcie dotarłem do altany, Eryka nigdzie nie było. Stałem w cieniu drzew, by mieć pewność, że nikt mnie nie zauważy, chyba że by się mnie spodziewać. Nagle z drzewa zeskoczyła postać, pojawiła się tuż przede mną.
- Czego chcesz? - Eryk nie witał się.
- Co się działo w szkole przez ostatnie dwa dni.
- Nie wiem, Serio, naprawdę chciałbym wiedzieć, co do jasnej cholery stało się z tą pokręconą budą! Nagle ludzie zaczęli wariować, zeskakiwać z okna na trzecim piętrze, walić głowami o ścianę, przedawkowywać leki albo nie wiadomo co.
- A było w tym coś szczególnego?
- Wiesz... w sumie jest coś, co jest dziwne w tych wszystkich wypadkach.
- Co masz na myśli?
- Za każdym razem, gdy ktoś sobie coś robił, na ścianie w okolicy znajdowała się jakaś litera. Narysowana krwią.
- Za każdym razem ta sama?
- Właśnie to w tym wszystkim jest najdziwniejsze, nie. Przebadałem trochę sprawę, na szczęście trochę ludzi mi w tym pomogło. Po każdym z tych wypadków spisywałem literę jaka była narysowana.
- Co Ci wyszło do tej pory?
Zaczął szukać czegoś po kieszeniach w końcu znalazł jakiś zgnieciony kawałek papieru.
- To.
Na kartce było dokładnie 10 liter, czyli tyle ile jest rannych. Przed sobą miałem ciąg liter: POWRACAMBO
- O cholera!
- Wiesz, o co chodzi?
- Domyślam się.
- Co to jest?
- Dusza narodzona z ludzkiego cierpienia, strachu i słabości. To nic dobrego.
- Wszystko to rozszyfrowałeś z tej jednej kartki?
-  Jak już mówiłem, na razie się tylko domyślam. Trzeba ostrzec nauczycieli! W najbliższym czasie dojdzie jeszcze do co najmniej 3 ataków. Nie wiem co  się będzie działo.
- Ale jak im to wszystko wyjaśnić? Powiedzieć "hej, bawiłem się w detektywa bez waszej zgody i wiecie co? Odkryłem, że to atak złego ducha!"? Nie, to się nie uda.
- Wolisz, żeby więcej osób zostało zaatakowanych?
- Nie wiem, co wolę! Tak się składa, że boję się o własny tyłek!
- Jakie osoby zostały zaatakowane?
Zamyślił się.
- A na co ci ta informacja?
- Bo próbuję coś wykombinować.
- Daj mi chwilę. 8 dziewczyn, dwóch chłopaków.
- Czy jest coś, co  ich wyróżnia.
- Wydaje mi się, że żadne z nich nie ukończyło szesnastu lat.
- Atakuje najsłabsze ogniwa... - wyszeptałem.
- Co z tym zrobisz?
- Chyba załatwię, by na tej uroczystości pojawiło się więcej gości. Nie będą oni tacy milusi,jak  niebiańskie ptaszki, znaczy się anioły.
- Co masz na myśli?
- Idę do szefa po demony do ochrony szkoły.
- Dlaczego miałby się zgodzić?
- Bo będzie tu ktoś, na czyim życiu mu bardzo zależy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak już tu jesteś, to może zostawisz coś po sobie? Dzięki!