Strony

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział XVII.

Nie mogliśmy czekać dłużej. Mieliśmy zaledwie kilka godzin, żeby pojawić się na lotnisku szkolnym. Eleonora pewnie już wiedziała co się zapowiada. Ona zawsze wie. Tym razem jednak nie mogliśmy czekać z Mike'iem ani chwili dłużej.
- Jedziemy, mój "szoferze" - nakreśliłam palcami w powietrzu cudzysłów. To było takie śmieszne, że przypominanie mi o nim, zaczęło się właśnie od wciśnięcia przycisku z napisem "szofer".
- Ha. Ha. Bardzo śmieszne. Chodź nie mamy wiele czasu, a nikt nie może zauważyć naszego zniknięcia.
Biegliśmy, chowaliśmy się w cieniu. W końcu dotarliśmy do cudownego Ferrari. Odczułam małe de javu.
- Zapniesz pasy, czy mam to zrobić za ciebie? - zapytał. Roześmiałam się w odpowiedzi.
- No nie wiem, nie wiem... A jeśli zrobię to źle? - wystawiłam do niego język. W końcu stwierdził, że nie chce czekać aż zapnę pasy i nachylił się nade mną by zrobić to za mnie. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego dłoń musnęła moje udo. Wtedy niewiele się dla nas liczyło. Najważniejsi byliśmy my, nie daliśmy rady powstrzymać naszego uczucia. Złączyliśmy się w długim pocałunku.

***

Byłam malutka kiedy to się wydarzyło. No, może bez przesady, miałam wtedy siedem lat. Coś tam ze świata rozumiałam, ale nic konkretnego. 
Mieszkałam wtedy jeszcze z rodziną zastępczą. Nie wiedziałam o magii nic, myślałam, że moją matką jest kobieta, która się mną opiekowała. Dzieci mogą się mylić, są łatwowierne, niewinne. To nie ich wina, że są bezbronne, tak przynajmniej tłumaczę sobie moje głupie zachowanie z przeszłości.
Wyszłam na podwórko przed szkołą. Stał tam jakiś mężczyzna, nigdy go nie widziałam, nie wyglądał na nauczyciela, ani woźnego. Naiwnie podeszłam do niego, myśląc, że może zgubił drogę.
- Dzień dobry. - powiedziałam swoim wysokim głosikiem. - Zgubił się pan?
- Nie. - usłyszałam w odpowiedzi. - Czekam na kogoś.
- A kto to? - powinnam była odejść, ale z natury byłam i jestem strasznie ciekawska.
- Nazywa się Ola.
- To tak jak ja! - pisnęłam.
- Tak? - przyjrzał mi się podejrzliwie. Po chwili uśmiechnął się. - Jak nazywają się twoi rodzice?
- Kasia i Marek.
- A więc to na ciebie czekam. - zaśmiał się. - Jestem dawnym przyjacielem twoich rodziców. Mów mi Lucek.
- Dobrze panie Lucku.
- Nie mów do mnie pan, bo czuję się staro.
- Dobrze proszę pa... Lucku. A dlaczego pan na mnie czekał?
- Chciałbym ci coś dać. Wiem, że niedługo masz urodziny, a byłem w okolicy, więc pomyślałem, że dam ci mały prezent.
- Naprawdę? - radośnie krzyknęłam.
- Tak, naprawdę. - mrugnął do mnie okiem. - To cenny przedmiot więc nie zgub go.
Podał mi małe pudełeczko. 
- Ale ładna! - krzyknęłam na widok srebrnej bransoletki z zawieszką w kształcie skrzydeł. - Nigdy nie widziałam żadnej pani mającej ładniejszą bransoletkę!
- Cieszę się, że ci się podoba.

***

Bawiłam się moją bransoletką, którą mam od bardzo dawna. Nie pamiętam kiedy ją dostałam i od kogo. Jest to moja jedyna pamiątka, która mi została po dawnym życiu. Prawie wszystko musiałam zostawić w dawny domu, gdy mnie znaleźli w wieku 10 lat i zabrali do Akademii.
Mike nie pędził samochodem. Jechaliśmy powoli i okrężną drogą, ponieważ chcieliśmy trafić do piekła jak najpóźniej. Nie mogliśmy tego długo odwlekać i w końcu skierowaliśmy się w odpowiednim kierunku. Znaleźliśmy się w czerwonej rzeczywistości, jaką wykreował mój ojciec. Patrząc na ten świat, stwierdziłam, że ojcu przydałby się projektant wnętrz. Może on by coś zaradził na ten bałagan.
Diabeł wydawał się nas spodziewać. Stał w bramie niczym pies, który zawsze czeka na właściciela.
- Cóż cię dzisiaj sprowadza w me diabelne progi? - zapytał, jakby nie znał odpowiedzi na to pytanie.
- A jak myślisz?
- Po twoim tonie nie sądzę, byś wpadła na kawę i ciasteczka.
Zaburczało mi w brzuchu. No tak. Zanim tam pojechałam, mogłam wpaść na mądry pomysł i coś przekąsić. Wtedy było już za późno.
- Powiedz mi co się stało z Karoliną. - żądałam.
- Kim jest Karolina?
- No błagam! Już ty doskonale wiesz, o kogo mi chodzi.
- Tak się składa, że nie wiem, albowiem to nie ja jestem ten wszechwiedzący, tylko ten, który od niego odszedł. Także wybacz mi brak kompetencji w sprawie odgadywania twoich myśli.
- Karolina, to dziewczyna, która trafiła do piekła, kiedy zaatakowali nas jacyś rabusie! - krzyknęłam wściekła.
- A kiedy to się wydarzyło? - robił z siebie głupka.
- Błagam! Już ty dobrze wiesz kiedy!
- No wiesz... Prawie codziennie do piekła wbija mi jakaś nastolatka, którą ktoś porwał. Musisz się bardziej sprecyzować.
- Wczoraj wieczorem! Właśnie wtedy!
- To na pewno nie byli moi ludzie.
- Tak? A niby kto inny atakowałby bezbronne dziewczyny na ulicy?
- O, a teraz uważasz się za bezbronną? O ile dobrze wiem, to ty użyłaś mocy, żeby ich przenieść!
- Eee... a-a-a-ale... Skąd ty...? Jak ty...?
- Oczywiście, że wiem co się wtedy wydarzyło! Ale wiesz co? Nie wszystko co złe, ma swoje korzenie w piekle.

1 komentarz:

  1. Ciekawy rozdział. Bardzo podoba mi się twój styl pisania. Czekam na na następne. :D
    Zapraszam do siebie :)
    http://pamietnik-kortycji.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Jak już tu jesteś, to może zostawisz coś po sobie? Dzięki!