Autor: Kalina Bobras
Wydawnictwo: Novae Res
Data premiery: 14 marca 2018 roku
Ilość stron: 460
Kategoria: fantasy
Moja ocena: 5/10
Legendy opowiadane z ust do ust tworzą nowe historie, czasem pomagają straszyć, innym razem pobudzają nadzieję. A co jeśli legenda okaże się prawdą?
Dawno temu dwaj bracia stoczyli bój. Jeden z nich był Duszą Słońca, drugi Duszą Mroku. Dusza Słońca został zmuszony zapieczętować swego brata, aby nie zagrażał ludziom, sam poświęcił na to swe życie. Legenda głosi, że gdy pieczęć osłabnie, urodzi się osoba o podwójnej naturze, która będzie w stanie korzystać z mocy Duszy Słońca i raz na zawsze powstrzyma Duszę Mroku.
Heaylden skrywa tajemnicę swojego pochodzenia, ponieważ wie, jakie ryzykowne byłoby dla jego rodziny oraz przyjaciół wyjawienie jej. Kiedy zostaje wezwany do Mędrca Akenora nie spodziewa się, że ten zna jego sekret, a przy okazji wyjawia mu prawdę o jego przeznaczeniu. Legenda ma się wypełnić, a dziewiętnastolatek musi wybrać się na długą wyprawę, od której będzie zależeć wolność wszystkich Wymiarów. Czy chłopak podoła swojemu zadaniu?
„Przepowiednia Reinkaanyiuki. Więź Płomienia” to bardzo specyficzna historia. Zebranie się do napisania tej recenzji zajęło mi miesiąc, ponieważ to, co o niej sądzę, często jest ze sobą sprzeczne.
W kwestii fantasy jestem bardzo wybredna. Bo choć na pytanie, czy lubię fantasy, moja odpowiedź niezaprzeczalnie brzmi „tak”, to są takie książki, które należą do tej odmiany gatunkowej fantasy, do której mam mieszane uczucia i tylko dobre historie umieją mnie w sobie rozkochać. No niestety — między mną a historią Heayldena nie pojawiła się chemia. Ot po prostu czytałam, a gdy skończyłam, po prostu przeszłam do mojego życia codziennego.
Jak na mnie, bardzo wolno czytało mi się tę powieść. Bardzo wiele rzeczy miało na to wpływ.
W „Przepowiedni Reinkaanyiuki. Więzi Płomienia” jest nagromadzonych milion nazw, które, jak ktoś trafnie porównał, przypominają język fiński. Nagromadzenie samogłosek sprawiało, że nie byłam w stanie przebrnąć przez daną nazwę, dopóki w głowie nie przeczytałam jej względnie poprawnie. I żeby chociaż to były tylko imiona głównych bohaterów, do których można się przyzwyczaić, bo pojawiają się dość często. Jednak były też sytuacje, w których pojawiał się ktoś, czyim zadaniem w całej historii było wypowiedzenie może 4 kwestii, między innymi właśnie przedstawienie się. Przyznaję, że do takich postaci już w pewnym momencie nie miałam siły i nawet nie próbowałam się brać za próbę przeczytania ich imion.
Kolejną sprawą była, o dziwo, czcionka. A konkretniej chodzi o nazwy rozdziałów. Bardzo lubię je czytać, bo dzięki temu mogę się dowiedzieć, na czym chciała się skupić autorka. Zrozumiałe jest, że do rozdziałów ktoś wykorzystał trochę bardziej wyszukaną czcionkę, bo jest to jakaś forma dekoracji. Jednak ta czcionka jest tak pozawijana, że nie byłam w stanie nawet przeczytać niektórych słów. A to jest zawsze czynnikiem spowalniającym.
Należy zwrócić uwagę na styl wykorzystany do pisania powieści. W pewnym momencie miałam wrażenie, że bohaterowie są sztywniejsi od kłody. Ich zaskoczenie w niektórych sytuacjach przypominało mi jakby opisywanie emotikony „:o". A jak już o tym mowa, to przypomniała mi się też sytuacja, w której czarny charakter rozmawia z jednym z bohaterów i nagle mówi, że jeszcze nie wyjawił mu jego niecnego planu. Naprawdę użył słowa „niecny". I jeszcze, żeby chociaż go nie wyjawił! Ale nie! On naprawdę to zrobił. I nie pamiętam już, czy to było przy okazji tej postaci, czy jednak ktoś inny to powiedział, ale pojawiły się słowa, że to wszystko wina tych wścibskich dzieciaków. Czy tylko mi to kojarzy się to z pewną kreskówką dla dzieci?
Żeby nie było, że też cały czas marudzę — była pewna postać, którą bardzo polubiłam. Występuje ona od początku i już wtedy polubiłam ją za jej charakter. Księżniczka Vaylleany jest taką kochaną postacią, a przy tym ma bardzo cięty język i ceni sobie takie wartości jak przyjaźń i zaufanie, zawsze robi wszystko, co tylko może dla przyjaciół. Autorka przedstawia też wiele jej rozterek związanych z tym, że przy pozostałych wybrańcach wypada ona dość blado pod względem swoich umiejętności. Przy okazji tej postaci mam wrażenie, że autorka na siłę próbowała wcisnąć wątek miłosny. I bez niego Vaylleany była ciekawą postacią i to jej zauroczenie trochę psuło ten efekt, tym bardziej że powieść miała pokazywać przede wszystkim siłę przyjaźni.
Uważam, że „Przepowiednia Reinkaanyiuki. Więź Płomienia” ma bardzo duży potencjał i mam też świadomość, że gdybym czytała tę historię w wieku 13 lat, to pewnie byłabym oczarowana i rozpływałabym się nad nią. Widząc otwarte zakończenie powieści, podejrzewam, że autorka szykuje już dalsze losy bohaterów i mam wrażenie, że dzięki swojemu debiutowi każda kolejna jej powieść będzie lepsza. Tym bardziej że już pod koniec historii znacznie lepiej mi się ją czytało — czemu pewnie służyło to, że nareszcie skończył się schemat, który można by przedstawić tak:
ruszają — kogoś porywają — uciekają — mają, co chcieli — ruszają...
Gdybym miała komuś polecać tę powieść, a właściwie określić do kogo jest ona przede wszystkim kierowana, powiedziałabym, że jest to fantastyka dla dzieci i młodzieży do lat 14, może ewentualnie do lat 16, jeżeli ktoś rzeczywiście lubi typowe high fantasy. Nie mówię, że starszym czytelnikom to się nie spodoba, aczkolwiek uważam, że powieść może im wydawać się już zbyt infantylna.
Moje stanowisko wobec tej powieści jest pośrodku. Wiele rzeczy można by poprawić, ale do tego może służyć napisanie kolejnego tomu, który byłby po prostu lepszy.
Za możliwość przeczytania powieści serdecznie dziękuję
autorce - Kalinie Bobras <3
Czytaliście? Słyszeliście o tej pozycji? Dajcie znać w komentarzach!
Do przeczytania!
Pozdrawiam!
Lexi D.
Jakiś czas temu czytałam tę książkę i zgadzam w kwestii wieku osób, dla którego ta książka będzie idealna. Całość mimo wszystko była okej, ale według mnie mogłaby być bardziej dopracowana.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
recenzje-zwyklej-czytelniczki.blogspot.com
Tak sobie myślę, że gdyby wydawca z góry określił wiek docelowy czytelników (bo przecież w wielu księgarniach są stoiska określających właśnie taką grupę o jakiej ja wspomniałam, chociażby dzieci 9-12, kiedyś widziałam też 10-14), zupełnie inaczej by się tę książkę czytało - no bo w końcu z nastawieniem, że to książka dla młodszych czytelników. Ale nastawiając się na typową fantastykę, można się zawieść.
UsuńPozdrawiam!
Raczej nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie dla mnie...
OdpowiedzUsuń